Cud z Medjugorie

Lider Chorwacji w Pucharze Davisa Marin Cilić zaczyna nowe sportowe życie. Poprzednie skończył na dopingowej wpadce po Wimbledonie 2013. Od jutra w Warszawie Chorwacja gra z Polską.

Publikacja: 03.04.2014 02:00

To była druga runda Wimbledonu, przed Chorwatem mecz z Kennym De Schepperem. Oficjalny komunikat tenisisty mówił o kontuzji lewego kolana. Nie bardzo się to zgadzało, bo w pierwszej rundzie nikt kontuzji nie widział. Po paru dniach głosy, że Cilić nie przeszedł kontroli antydopingowej, były coraz głośniejsze.

Tajemnica wyjaśniła się szybko. Grał wiosną w Monte Carlo, podobno poprosił mamę, by w miejscowej aptece kupiła mu glukozę, prosty suplement sportowej diety. Badanie moczu podczas kolejnego turnieju w Monachium wykazało, że w tabletkach oprócz glukozy był także stymulant – nikethamid. Kara to najpierw dziewięć miesięcy zawieszenia, przepadek nagród i punktów. Potem zmniejszona została przez Sąd Arbitrażowy ds. Sportu do czterech miesięcy, gdyż chorwacka wersja produktu różniła się od francuskiej, nie miała nikethamidu. Potraktowano to jako okoliczność łagodzącą.

Ten przypadek, tak jak inne z ostatnich miesięcy, był dyskutowany, bo można też zarzucić łowcom dopingu pewne naciąganie faktów medycznych i procedur, ale w papierach Cilicia, w pamięci kibiców i mediów ten przykry zapis pozostanie – był zdyskwalifikowany.

Wrócił jesienią w hali Bercy w Paryżu, trochę zardzewiały, ale znów pod opieką Gorana Ivanisevicia, wieloletniego mentora i przyjaciela. W tym roku odrobił sporo zaległości, wrócił niemal tam, gdzie był przed wpadką, czyli blisko pierwszej dziesiątki świata. Wygrał turnieje w Delray Beach i Rotterdamie, pokonał Jo-Wilfrieda Tsongę, Andy'ego Murraya i Tomasa Berdycha. – Kariera wydaje się taka sama, ale to dla mnie nowe otwarcie – mówił z ulgą.

Marina nazwano cudem z Medjugorie, gdy w 2010 roku w Melbourne dotarł do półfinału Australian Open. To się wielu skojarzyło z górską wioską w Bośni i Hercegowinie, gdzie tenisista się urodził i gdzie w 1981 roku Matka Boska ukazała się sześciu osobom. Od tego czasu Medjugorie stało się miejscem pielgrzymek milionów ludzi, miejscowy kościół św. Jakuba zobaczył niejedno nawrócenie.

Po australijskim półfinale cała rodzina poszła na Podbrdo – Wzgórze Objawień, by podziękować za sukces i prosić o jeszcze. W sportowej historii Cilicia cudem można nazwać jednak tylko to, że trafił na dobrych mentorów i na dobry czas chorwackiego tenisa. Przede wszystkim dostał się pod opiekę Boba Bretta, Australijczyka, który wcześniej trenował Borisa Beckera i Ivanisevicia.

Marin zaczął grać jak każdy dzieciak: z potrzeby ruchu i z podziwu dla wielkiego Gorana. Ćwiczył najpierw w lokalnym klubie w miasteczku Ljubuški, kilkanaście kilometrów od rodzinnego domu. Trener powiedział Zdenko Ciliciowi, że widzi w chłopcu to coś, więc ojciec zaraz zbudował kort na podwórku. Sławny finał wimbledoński z 2001 roku między Ivaniseviciem i Patem Rafterem młody kandydat na mistrza oglądał w telewizji. Miał 12 lat, siedział przed odbiornikiem z dwudziestką innych dzieciaków podczas letniego obozu tenisowego. – Ulice w całej Chorwacji były o tej godzinie wyludnione, my też skończyliśmy treningi wcześniej, by zdążyć na transmisję. Goran nigdzie nie grał lepiej niż w Wimbledonie, jego mecze pokazywano zawsze, więc Wimbledon stał się także szczytem do zdobycia dla mnie – wspominał.

Gdy miał 14 lat, przeniósł się do większego klubu, do Zagrzebia. Rok później spotkał swego idola na żywo. Szybko spodobał się Ivaniseviciowi, który rekomendował chłopaka Brettowi. Pod koniec roku Cilić zaczął współpracę z włoską akademią Australijczyka w San Remo. – Byłem też blisko mojego ulubionego klubu piłkarskiego AC Milan – to też się liczyło. Zawsze marzyłem, że w następnym życiu zostanę piłkarzem – mówił Cilić.

Był już wtedy kilka centymetrów wyższy od swego mentora. Dostał od niego mocne wsparcie.

– Fakt, że Goran mówił po chorwacku, to jedno, ale on dawał mi coś więcej niż techniczne porady w sprawie serwisu. Wiedział, co musi robić zawodowy tenisista, by wygrywać, i przekazywał mi całą swoją wiedzę – podkreślał Cilić.

Pierwsze ważne zwycięstwo odniósł w 2005 roku w juniorskim turnieju Roland Garros. Zawsze jednak uważał, że trawa to jest jego miejsce. Gdy dwa lata później pierwszy raz pojawił się na kortach Queen's, dostał potwierdzenie – wygrał z samym Timem Henmanem. Był najmłodszym tenisistą, który awansował do pierwszej setki rankingu ATP. Szło dobrze aż do wiosny 2013 roku...

Rodacy nie wierzyli, że był winny. Wszyscy z Medjugorie, łącznie z księżmi, wystawiali mu dobre świadectwo: spokojny, uczciwy, religijny, żadnej wody sodowej w głowie, porządny chłopak. Taki sam jak inny as chorwackiego tenisa (nieobecny w Warszawie z powodu kontuzji) Ivan Dodig, sąsiad Ciliciów z tej samej wioski.

Za ich sprawą tenis połączył się z religią w Medjugorie w jeszcze jeden sposób. Jedna z szóstki osób mających objawienia Vicka Ivanković-Mijatović stwierdziła kiedyś, że zwycięstwo Dodiga nad Rafaelem Nadalem w Montrealu jest kolejnym przekazem z niebios. W tej sytuacji biskup Ratko Perić z Mostaru uznał, że musi zabrać głos, i stanowczo przeciwstawił się łączeniu spraw boskich i ludzkich.

Cilić wierzy jednak w objawienia. – Jestem katolikiem, tak zostałem wychowywany przez ojca i matkę. Rozmawiałem również z ludźmi, którzy mieli wizje, i mogę powiedzieć, że to osoby czystego serca. Naprawdę jestem przekonany, że cuda są możliwe – stwierdził w jednym z wywiadów.

Mieszka w Monte Carlo, ale Medjugorie pozostaje dla niego miejscem modlitwy oraz odpoczynku po trudach tenisowego życia. – Moja rodzina wciąż tam jest, więc kiedy potrzebuję nabrać sił, uciec od zgiełku, jadę tam, bo to naprawdę daleko od tenisowego świata.

Marin Cilić

Urodzony 28 września 1988   w Medjugorie. Obecnie nr 26 w rankingu ATP. Wzrost: 198 cm, waga: 82 kg. Wygrał 11 turniejów, grał w półfinale Australian Open (2010) i ćwierćfinale US Open (2009, 2012)

To była druga runda Wimbledonu, przed Chorwatem mecz z Kennym De Schepperem. Oficjalny komunikat tenisisty mówił o kontuzji lewego kolana. Nie bardzo się to zgadzało, bo w pierwszej rundzie nikt kontuzji nie widział. Po paru dniach głosy, że Cilić nie przeszedł kontroli antydopingowej, były coraz głośniejsze.

Tajemnica wyjaśniła się szybko. Grał wiosną w Monte Carlo, podobno poprosił mamę, by w miejscowej aptece kupiła mu glukozę, prosty suplement sportowej diety. Badanie moczu podczas kolejnego turnieju w Monachium wykazało, że w tabletkach oprócz glukozy był także stymulant – nikethamid. Kara to najpierw dziewięć miesięcy zawieszenia, przepadek nagród i punktów. Potem zmniejszona została przez Sąd Arbitrażowy ds. Sportu do czterech miesięcy, gdyż chorwacka wersja produktu różniła się od francuskiej, nie miała nikethamidu. Potraktowano to jako okoliczność łagodzącą.

Pozostało 85% artykułu
Tenis
WTA Finals. Iga Świątek przegrała z Coco Gauff i w tym roku liderką już nie będzie
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Tenis
WTA Finals. Bitwa na podania dla Qinwen Zheng. Jelena Rybakina wciąż szuka formy
Tenis
Francja (nie)elegancja. Alexander Zverev wygrywa na pożegnanie z Bercy
Tenis
WTA Finals. Było źle, jest dobrze. Iga Świątek odwraca losy meczu
Materiał Promocyjny
Strategia T-Mobile Polska zakładająca budowę sieci o najlepszej jakości przynosi efekty
Tenis
WTA Finals. Aryna Sabalenka wciąż jest silna
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni