Po niezłym, choć przegranym meczu z Andym Murrayem w Pekinie Janowicz trafił w Szanghaju na rywala, z którym już dwa razy w tym roku wygrywał i miał prawo sądzić, ze wygra po raz trzeci.
Edouard Roger-Vasselin (58. ATP) nie jest gigantem tenisa, ale nazwisko ma znane, może także z powodu ojca, Christophe'a Roger-Vasselina, który w 1983 roku był półfinalistą Roland Garros (pokonał wówczas Jimmy'ego Connorsa) i awansował tamtego lata na 29. miejsce rankingu światowego.
Syn grał i gra jednak na tyle dobrze, by wygrać w tym roku deblowy finał Roland Garros (z Julienem Benneteau) i wcześniej jeszcze siedem innych turniejów deblowych, by walczyć w dwóch finałach singlowych i trzymać się mocno w pierwszej setce rankingu ATP.
Mecz z Janowiczem zaczął dobrze, prowadził 2:0, wykorzystywał chwile braku koncentracji rywala, taka bardzo solidna, choć może niezbyt efektowna gra wystarczyła, by wygrać pierwszy set. Drugi zaczął się od lekkiej poprawy gry Polaka, wynik 3:1 dla niego i serwis w ręku zapowiadał pomyślny ciąg dalszy, ale znów przyszło rozkojarzenie, remis 3:3, po którym Janowicz zdołał jednak wykorzystać swoje atuty: serwis i forhend, nie bez trudu wygrał kolejne gemy, prowadził 5:3, 5:4, 6:5. Wreszcie tablica pokazała 7:5.
Pod koniec drugiego seta terapeuta oczyścił Polakowi otarte prawe kolano, nie była to kontuzja mająca wpływ na wynik meczu. W decydującym secie najlepszy był tie-break, w którym obaj tenisiści grali wreszcie tak, że brawa chińskiej publiczności słychać było często.