O kobiecym tenisie Uzbekistanu wiele w świecie nie słyszano, najbardziej zaawansowani kibice mogą pamiętać (także z Warszawy) Akgul Amanmuradovą, która kilkanaście lat temu bywała w turniejach WTA. Mając ponad 190 cm wzrostu wygrywała co nieco potęgą serwisu i forhendu, w sam raz, by w szczycie kariery zajmować 50. miejsce w rankingu WTA.
Nigina Abduraimova (obecnie 181. WTA) tak wysoko nigdy nie zaszła, czasem zjawiała się w kwalifikacjach Wielkiego Szlema, w turnieju głównym – nigdy. Jest za to od lat mistrzynią turniejów najmniejszych – w zawodowym cyklu ITF w singlu wygrała 13, w deblu 16 imprez, głównie w dalekiej Azji. Z takim dorobkiem wyszła na polską mistrzynię wielkoszlemową i, wbrew wielu oczekiwaniom, zagrała doskonały mecz.
Wynik nikogo nie powinien mylić, nie był to proste starcie Igi z nieco zdeprymowaną rywalką. Pani Abduraimova nie przestraszyła się rankingu i sławy polskiej mistrzyni, nie peszyło ją wsparcie publiczności (jak zawsze mecze Igi wypełniły korty do ostatniego krzesełka). Dobrze serwowała, chwilami świetnie kierowała wymianami – mocne, płaskie piłki zmusiły Igę Świątek do niemałego wysiłku i powodowały, trudno ukryć, dość liczne błędy.
Do złotych kronik pewnie ten mecz nie przejdzie, bo bohaterka publiczności nieco się męczyła z debiutem na twardych kortach Legii, z przejściem z szybkiej trawy na wolną nawierzchnię syntetyczną, ale przecież to Iga, która ma parę sposobów na wygrywanie. W ten wtorkowy wieczór najbardziej pomogło jej świetne przygotowanie fizyczne, wytrzymałość i sprawność, którymi niwelowała niedokładności forhendu i bekhendu, także chwilami niezbyt pewny serwis.