Korespondencja z Londynu
Takie rzeczy to tylko w Wimbledonie. Tenisowy Kopciuszek wchodzi na kort nr 17 przeciw solidnemu Litwinowi klasyfikowanemu ponad 700 miejsc wyżej, wygrywa jak na paradzie w trzech setach pierwszy w życiu mecz Wielkiego Szlema, także pierwszy mecz turnieju ATP i zarabia 50 tys. funtów (tyle daje udział w drugiej rundzie) oraz w środę zmierzy się z Rogerem Federerem, którego wcześniej widział tylko na obrazkach.
Bajka zdarzyła się jakby przez przypadek. Willis, na co dzień zwykły instruktor tenisa w Warwick Boat Club, czasem siła robocza małych klubów ligowych we Francji i Niemczech, rakieta nr 23 w Wielkiej Brytanii, grał najpierw w krajowych kwalifikacjach i był ostatni na liście zakwalifikowanych dzięki rezygnacji kogoś z wyższym rankingiem.
Wygrał trzy mecze, nagrodą były kwalifikacje wimbledońskie, które też dzielnie przeszedł. Z Berankisem szans mu nie dawano, ale bajka trwała dalej, Marcus Willis zagrał śmiało, ambitnie, strzelał asy, atakował, wyszło znakomicie.
Dla Anglików to niemal jak historia sukcesu Leicester City w Premier League. Proporcje może są inne, lecz okoliczności dołożenia przez 25-letniego instruktora ze Slough 50 tysięcy do całych 269 funtów tegorocznych zarobków na tenisie, są niezwykłe. Także dlatego, że pięć miesięcy temu nowy bohater tutejszych mediów chciał rzucić tenis w diabły, ale powstrzymała go dziewczyna, Jenny Bate, która dzięki temu też ma swoją cząstkę sławy.