Dojrzali kibice pamiętają cztery mecze Polaków z Finami. Pierwszy odbył się w 1979 roku w Warszawie i zakończył naszym sukcesem 4:1 – bohaterem był wówczas Wojciech Fibak, dwa mecze singlowe wygrał, z Tadeuszem Nowickim dołożył punkt w deblu. W każdym spotkaniu wygrywali gospodarze – w 1980 w Helsinkach było 5:0 dla Finlandii, w 1986 znów na kortach Legii 3:2 dla Polski, w 1997 trzeba było się godzić z porażką 2:3 na wyjeździe, choć po pierwszym dniu szło na odmianę po zwycięstwach Bartłomieja Dąbrowskiego i Michała Chmeli.
Piąty mecz jest najważniejszym z dotychczasowych. Pierwszy raz Polska i Finlandia zagrają ze sobą w meczu Grupy I strefy euroafrykańskiej, kiedyś walczyły na znacznie niższym szczeblu rozgrywek. Na horyzoncie widać już Grupę Światową, jeszcze nie jest blisko, ale zwycięzcy meczu w Sopocie zagrają 7 – 9 maja z RPA o awans do jesiennego etapu rozgrywek nazwanego World Group play-offs. Gdyby byli to Polacy, walczyliby u siebie.
Trudno nie mieć nadziei na sukces. Do kadry prowadzonej przez kapitana Radosława Szymanika wrócił Łukasz Kubot, w dodatku jako 42. tenisista świata. Ranking poprawia z tygodnia na tydzień Michał Przysiężny (obecnie 137. ATP).
W deblu doświadczenie Mariusza Fyrstenberga i Marcina Matkowskiego też ma znaczenie, choć Polacy ostatnimi czasy miewają chwiejną formę. Na Finów, jak widać, wystawiamy wszystkie najmocniejsze rakiety.
Goście na pewno mogą liczyć na Jarkko Nieminena, który dziś jest 85. na świecie, ale bywał znacznie wyżej. Gdy leczył się ze świńskiej grypy i kontuzji nadgarstka, główne obowiązki w drużynie brał na siebie Henri Kontinen (295. ATP), zdolny młody tenisista ze szkoły w Bradenton na Florydzie. Kapitan Kim Tiilikainen zna polski tenis, bo jest trenerem Jerzego Janowicza.