Doskonałe miejsce do życia

Od poniedziałku australijski Wielki Szlem z Agnieszką Radwańską, która w tym roku jeszcze nie przegrała

Publikacja: 13.01.2013 13:12

Doskonałe miejsce do życia

Foto: ROL

Widzowie wczorajszego finału w Sydney mieli prawo trochę narzekać. Dominika Cibulkova przegrała w godzinę z Polką 0:6, 0:6. To wynik, który w finałowych meczach w turniejach WTA rzadko się spotyka, poprzedni zapisano w 2006 roku w Palermo.

Pokonana, gdy już wypłakała się w ręcznik, przepraszała za nieudane spotkanie, mistrzyni przepraszała z odrobiną uśmiechu, że była tak bezwzględna. Agnieszka Radwańska nie musiała oczywiście przepraszać, po prostu z profesjonalnym spokojem zrobiła swoje ze zbyt zestresowaną Słowaczką.

Polska czwórka

Podsumowanie dwóch zwycięskich tygodni Polki wygląda znakomicie: bilans meczów 9-0, setów 18-0, do tego 550 punktów rankingowych netto (po odjęciu ubiegłorocznych zysków za półfinał w Sydney), 157 tys. dolarów więcej na koncie i perspektywa świetnego startu w Australian Open.

Na losowanie w Melbourne starsza z sióstr Radwańskich też nie może narzekać. W pierwszej rundzie Bojana Bobusić (307. WTA), w następnej Irina-Camelia Begu (53.) lub Arantxa Rus (70.). Na poziomie ćwierćfinału Na Li (6.) lub Samantha Stosur (9.), a dopiero w półfinale Maria Szarapowa (3.), a może Venus Williams. Serena Williams i Wiktoria Azarenka znalazły się po drugiej stronie drabinki.

W przypadku pozostałej polskiej trójki może nie trzeba patrzeć aż tak daleko, ale pierwsza runda nie budzi wielkich obaw. Urszula Radwańska zagra z Jamie Hampton (64. WTA), Jerzy Janowicz z Simone Bolellim (80. ATP), z którym już wygrał w Wimbledonie, natomiast Łukasz Kubot trafił na Daniela Gimeno-Travera (71. ATP).

Optymistyczna analiza drabinki męskiej wskazuje, że w III rundzie Polacy mogą wpaść na siebie, jeszcze więcej śmiałości i widzimy, że Janowicz mógłby w ćwierćfinale mieć swój rewanż za zeszłoroczny finał w Paryżu z Davidem Ferrerem.

Losowanie debli i mikstów odbędzie się 14 stycznia.

Trawa znika

Wielki Szlem w Melbourne z Agnieszką Radwańską mocną jak nigdy zapowiada się dla nas  dobrze, choć pozytywne odczucia zwykle towarzyszą także innym tenisistkom i tenisistom. Na przydomek „Happy Slam" ten turniej naprawdę zasłużył.

Pierwsza przyczyna jest oczywista – większość uczestników przybywa z miejsc, gdzie panuje mniej lub bardziej surowa zima, a styczeń w Australii to jak środek lata na Riwierze. Druga wiąże się z faktem, że to nowy sezon, nowe sportowe marzenia, jeszcze nie skreślone przez kontuzje, zmęczenie i nudę treningów. Na pozostałe zalety ciężko pracują organizatorzy Szlema, który jeszcze nie tak dawno był najbardziej omijanym turniejem z wielkiej czwórki.

Wiadomo, że dawną izolację powodowała wielka odległość Australii od reszty świata. W latach 20. podróż statkiem z Europy trwała 45 dni. Pierwszymi tenisistami, którzy przylecieli do Australii samolotem, byli Amerykanie z reprezentacji daviscupowej dopiero w 1946 roku.

Turniej nie widział zatem popisów Billa Tildena, Rene Lacoste'a, a potem Jacka Kramera czy Pancho Gonzalesa. Rzadko pojawiali się w nim Ellsworth Vines, Donald Budge czy Jaroslaw Drobny, wielcy swoich czasów. Nawet Bjoern Borg w latach znacznie nam bliższych, też często nie miał ochoty grać w Australii, choć samoloty latały już znacznie szybciej.

Australijczycy mieli więc długo tylko swoich mistrzów i jakby swoje prywatne turnieje Wielkiego Szlema, które wędrowały po różnych miastach kontynentu, nawet dwa razy rozgrywano je w Nowej Zelandii.

Do centrum Melbourne przeniesiono je w 1988 roku z trawników eleganckiego przedmieścia Kooyong, gdzie grano stale od 1972 roku. Te przenosiny do Melbourne Park (wcześniej Flinders Park) stały się początkiem całkiem nowego, szeroko uśmiechniętego do świata i innowacyjnego turnieju Australian Open.

Wszystko się zmieniło. Trawę zastąpiono syntetyczną nawierzchnią Rebound Ace (od trzech lat szarawy błękit na kortach to jeszcze nowocześniejsze akrylowe cudo o nazwie Plexicushion, które pochłania więcej ciepła słonecznego), nieporównywalnie zwiększyła się przestrzeń dla grających i gości turnieju.

Wystarczy powiedzieć, że w Kooyong przez dwa tygodnie spotkania oglądało 140 tysięcy widzów, a już w pierwszym roku w nowym miejscu przyszło ich o ponad 120 tysięcy więcej. Dziś frekwencja w Australian Open przekracza 650 tysięcy i wciąż rośnie,  to jest jeszcze jeden powód do australijskiej dumy.

Raj w Melbourne: kto ma bilet na mecze, nie płaci za tramwaj

Nic nie dzieje się bez przyczyny. Melbourne Park jest od kilku lat wielkim placem budowy. Organizatorzy turnieju, czyli federacja Tennis Australia plus władze stanu Victoria, zaplanowali transformację obiektów tenisowych na wiele lat naprzód. Musieli tak planować, by miasto Melbourne zyskało pewność organizacji turnieju Wielkiego Szlema do 2036 roku.

Jastrząb przyleciał

Rozwój podzielono na trzy etapy, jeszcze trwa pierwszy, który zakończyć się ma w 2015 roku i kosztować będzie 366 mln dolarów australijskich. Ogólna idea jest taka: zwiększyć komfort oglądania turnieju, dać publiczności więcej miejsc do śledzenia meczów i więcej przestrzeni do ogólnego relaksu, polepszyć warunki treningu uczestników, poprawić komunikację i transport publiczny między miastem i obiektami tenisowymi.

Już w tym roku roku zawodnicy dostaną wygodniejsze pomieszczenia do odpoczynku i oczekiwania na mecze, poprawiono też wystrój i ofertę restauracji dla uczestników turnieju. Działacze chwalą się już także nowym obiektem treningowym Eastern Plaza, z ośmioma kortami pod dachem (kilka z trybunami) i pięcioma kortami na zewnątrz oraz siłownią do kompletu.

Widzowie też mają nowe zabawki: komputerowy system śledzenia lotu piłek – „Jastrzębie oko" – dołożono na kortach nr 2 i 3, w sumie jest już zainstalowane na pięciu głównych arenach. Pojawiły się nowe tablice wyników, nowe, większe ekrany z transmisją meczów na żywo i nowe tablice informacyjne, dające wiedzę nawet o tym, gdzie i kiedy trenują gwiazdy.

Zamknięcie pierwszego etapu przekształceń oznaczać będzie zbudowanie trzeciego stadionu z zasuwanym dachem – w 2014 roku dostanie go Margaret Court Arena, przy okazji obiekt zostanie powiększony do 7500 miejsc.

Poza tym powstaną większe bramy wejściowe, nowe mostki i przejścia dla kibiców, jednym słowem parkowy raj. Władze stanowe dodały 3 mln dol. na system odprowadzania wody deszczowej, pamięć o ubiegłorocznej katastrofalnej powodzi też uczy.

Więcej pieniędzy

Wszystkie te inwestycje mają zrobić z Australian Open najnowocześniejszy turniej tenisowy na świecie i – trzeba przyznać – to może się udać, tym bardziej że już od wielu lat nikt nie śmie narzekać na dwa tygodnie tenisowego szczytu w Melbourne.

Turniej co roku tworzy opowieści o niezwykłych meczach i niespodziewanych zwycięzcach, to nawet  jego specjalność, wystarczy popatrzeć w archiwa.

To tutaj grający przechodzą twarde testy wytrzymałości gry w upałach (granica 40 stopni Celsjusza bywała przekraczana wielokrotnie), to tutaj walczą niekiedy z plagą owadów na kortach albo muszą grać w meczach przeciąganych długo w australijską noc.

Finały męskie z założenia zaczynają się tam ostatnio bardzo późno. Na frekwencję i poziom nikt jednak nie narzeka, wielcy nieobecni, jak Rafael Nadal, muszą mieć solidne powody, by nie przylecieć nad rzekę Yarra.

Zresztą Australijczycy co roku zwiększają znacząco pulę nagród, tak że tylko zazdrościć, nawet tym odpadającym w pierwszej rundzie. W tym roku cała pula to 30 mln dol. australijskich (1 AUD=3,26 zł), po 2,43 mln dla mistrza i mistrzyni, po 27 600 dol. dla tych 128 osób, które odpadną po pierwszym meczu.

Tenisiści i tenisistki doceniają też żywiołową australijską publiczność, której fachowości nikt nie zaprzeczy, choć ten obraz psuli ostatnimi laty kibice związani z liczną w mieście i kraju emigracją grecką, cypryjską lub bałkańską. Nie dziwi, że ci, którzy byli, zobaczyli i czasem zwyciężyli, powtarzają, jak Novak Djoković: – Tu jest pięknie, wszędzie blisko, rewelacyjna atmosfera, doskonałe miejsce do życia, nie tylko do gry w tenisa.

Publiczność też ma dobrze. Oprócz sprawnego transportu, ekranów i tysięcy miejsc, na które bilety można kupić po prostu w kasach, prawie bez kolejek (i to taniej niż w Londynie, Paryżu i Nowym Jorku), a nie tylko w skomplikowanych systemach internetowej przedsprzedaży, ma też wywiady z gwiazdami na głównych kortach, zwykle dalekie od sztampy, jaką znamy z turniejowej codzienności WTA i ATP Tour.

Kto ma bilet, nie płaci za tramwaj, którym dojeżdża się na korty, to jeszcze jeden z dowodów na przyjaźń turnieju z miastem. Ludzie walą do Melbourne Park także dlatego, że do tenisa dostają mnóstwo rozrywki poza sportem. Z kortów jest blisko na wieczorne koncerty, do muzeów, restauracji i sklepów, bo uczucia uczuciami, ale twarda ekonomia też się liczy.

Dobre lody

Australian Open w wersji współczesnej to około 1000 pełnoetatowych miejsc pracy, coroczny zastrzyk ponad 160 mln dolarów australijskich w miejscowy biznes i oczywisty magnes dla turystów.

Poza tym Melbourne Park, gdy już przejdzie styczniowe tenisowe szaleństwo, nie pustoszeje jak Wimbledon. Co roku odbywa się tam jeszcze około 600 innych imprez z zawodami Formuły 1 włącznie. To miejsce ma zdolność przyciągania.

Gdy pytać tych, którzy odwiedzają Wielkiego Szlema na Antypodach, co jeszcze polubili w czasie turnieju, często odpowiadają po prostu: lody. Niektórzy twierdzą, że są nawet tak dobre jak Roger Federer.

Widzowie wczorajszego finału w Sydney mieli prawo trochę narzekać. Dominika Cibulkova przegrała w godzinę z Polką 0:6, 0:6. To wynik, który w finałowych meczach w turniejach WTA rzadko się spotyka, poprzedni zapisano w 2006 roku w Palermo.

Pokonana, gdy już wypłakała się w ręcznik, przepraszała za nieudane spotkanie, mistrzyni przepraszała z odrobiną uśmiechu, że była tak bezwzględna. Agnieszka Radwańska nie musiała oczywiście przepraszać, po prostu z profesjonalnym spokojem zrobiła swoje ze zbyt zestresowaną Słowaczką.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Tenis
Hubert Hurkacz wciąż nie doszedł do siebie. Jest już poza Australian Open
Tenis
Iga Świątek gotowa do walki. Kolejne pewne zwycięstwo w Australian Open
Tenis
Australian Open z ważną zmianą. Czy trener może przesądzić o wyniku meczu?
Tenis
Australia da się lubić. Magdalena Fręch gra dalej
TENIS
Australian Open. Hurkacz szuka wersji 2.0. Takiego meczu dawno nie zagrał
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego