Scenariusz każdego z meczów miał ten sam punkt: walkę z wiatrem. Silne podmuchy w Nowym Jorku to żadna nowina, ale w środową noc (czasu polskiego) wyjątkowo uprzykrzały pracę tenisistkom i tenisistom.
Po kortach fruwały serwetki, plastikowe torby, ręczniki. Piłki wyrzucane do serwisów latały, gdzie chciały, gra się rwała, ale obowiązywało hasło: warunki są jednakowe dla wszystkich.
Nie wszyscy jednak tak samo radzili sobie z podwójnym lub nawet potrójnym wiatrem serwisowym. Karolina Woźniacka przegrała wprawdzie pierwszego gema przy własnym podaniu, lecz za chwilę opanowała wichurę na tyle, że nikt nie wątpił, jaki będzie wynik jej meczu z Dominiką Cibulkovą. Wygrała 6:2, 7:5.
W loży gości duńskiej Polki siedział m.in. Donald Trump. – Zadzwonił do mego agenta i spytał, czy znajdzie się dla niego miejsce. Odpowiedziałam, że dla niego znajdzie się zawsze – mówiła dziennikarzom Woźniacka, której amerykańska kariera wyraźnie zaczyna przyspieszać.
W meczu Rogera Federera z Robinem Soederlingiem także czekano na zaciętą walkę, a było tak samo jak od początku US Open: trzy sety pewnie wygrane przez wielkoszlemowego rekordzistę. Żadnych serii błędów, żadnych stresów związanych z podmuchami. Federer błyskawicznie oswoił wroga w powietrzu i zajął się konsekwentnym wybijaniem Soederlingowi z głowy marzeń o półfinale. Serwis Szwajcarowi służył (18 asów, rywal dwa), szybkość wróciła, dokładność zagrań, uwzględniwszy wiatr, była znakomita.