Mecz w Belgradzie wywołał gigantyczne zainteresowanie w obu krajach, media zrobiły swoje, wykorzystano też chyba wszystkie znane dziś sposoby zagrzewania do dopingu kibiców na trybunach. Patrząc przez trzy dni na to widowisko, miałem nieodparte wrażenie, że w mojej ukochanej dyscyplinie nastąpił jednak przerost formy nad treścią. Na korcie było raczej średnio albo wręcz słabo, gdyby mierzyć skalą obowiązującą w dużych zawodowych turniejach. Za to reakcje były takie, jakby cały czas grano meczbola w finale Wielkiego Szlema.

Działacze ITF oburzają się na próby organizowania rozgrywek konkurencyjnych dla Pucharu Davisa. Są zachwyceni obecną formułą, ich zdaniem takie mecze jak ten w Belgradzie budują popularność tenisa i zjednują mu kibiców. Jeśli istotnie tak jest, to chyba tylko w państwach mających drużyny w finale, a i tak należy się obawiać, czy to nie słomiany ogień. Bo ta skłonna do wielkich patriotycznych uniesień publika nie za wiele ma jednak na co dzień wspólnego z tenisem. Na trybunach zachowuje się tak, jak się nauczyła na koncertach rockowych, stadionach piłkarskich czy w halach koszykarskich. A po zgaszeniu świateł emocje wyparowują i ci sami fani szukają następnej okazji, by przeżyć chwile uniesień. Raczej poza kortami.

W takim rozumowaniu kibica jest słaby punkt. Akurat ten ceremoniał zbiorowego wyrażania radości zwyczajnie nie pasuje do tenisa, bo wypacza kilka jego ważnych reguł. Najbardziej żal starej zasady, która głosi, że na korcie nie oklaskuje się piłek przegranych i nie demonstruje radości, gdy przeciwnikowi coś nie wyszło.

Brytyjskim pomysłodawcom chodziło kiedyś o wyrażenie w szarmancki sposób szacunku dla rywala. Widowisko w belgradzkiej Arenie zmieniło się w mniej lub bardziej kontrolowany festiwal wzajemnej niechęci. Po obu stronach siatki próbowano wszystkiego, byle tylko złamać morale przeciwnika. Patrzyłem na to – przyznam – bez entuzjazmu. Cały czas przed oczami majaczyła mi scenka z komedii „Sami swoi”. Matka Pawlaka w drodze na rozprawę sądową gramoli się na furmankę. Nim ruszą, schowa pod spódnicę granat. Bo „sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie”.