Olimpijski doping Australijczyków: Ozi! Ozi! Ozi! – zapamiętały kiedyś miliony kibiców. Od długiego ćwierćfinału Karoliny Woźniackiej z Francescą Schiavone na trybunach Melbourne Park pojawiła się jego tenisowa wersja: Wozi! Wozi! Wozi!
Karolina zasłużyła na ten okrzyk. Trudno nie zasłużyć, gdy przegrywa się z niezmordowaną Włoszką 3:6, 1:3, a potem zwycięża w trzech setach. Schiavone chyba nie mogła zapomnieć 4 godzin i 44 minut spędzonych dwa dni temu na mocowaniu się ze Swietłaną Kuzniecową, choć akurat na przemęczenie skarżyła się najmniej.
– Karolina okazała się lepsza w obronie. Ryzykowała mniej, ja więcej i tak wyszło – mówiła Włoszka, dodając, że finał Clijsters – Woźniacka, ze wskazaniem na Belgijkę, wcale by jej nie zdziwił.
Woźniacką chwalić trzeba za niegasnącą chęć do walki, nawet gdy sprawy wyglądają bardzo źle. Wyglądały tak przez cały pierwszy set i pół drugiego. Schiavone, gdy miała jeszcze energię, wygrywała piłkę za piłką, a Dunce zdrowie nie dopisywało. Terapeuci zabandażowali jej udo, okazało się za mocno, trzeba było poluzować.
Wytrwałość Woźniackiej w obronie i obudzona w końcu agresja zostały nagrodzone pierwszym półfinałem w Australii, choć niepewność była do końca: rywalka obroniła trzy piłki meczowe, a o końcowym wyniku rozstrzygnęło komputerowe jastrzębie oko. Po tym spotkaniu czekała na Karolinę istotna nagroda dodatkowa: pewność, że w rankingu WTA nikt jej po Australian Open nie wyprzedzi.