Ten finał stał się większym przebojem niż półfinałowe spotkanie Hiszpana z Rogerem Federerem. Powód był oczywisty: nieprzerwana seria zwycięstw Novaka od początku 2011 roku coraz bardziej pobudza wyobraźnię. To już nie jest tylko statystyczny wyścig z dawnymi osiągnięciami Bjoerna Borga i Ivana Lendla, ale także walka o tenisowy rząd dusz przed turniejem na kortach Rolanda Garrosa i w perspektywie nawet o numer 1 na świecie.
Trudno mieć wątpliwości: Djoković przeszedł celująco ten test prawdy. Wygrał ze zdrowym Nadalem na hiszpańskiej ziemi, pokazał raz jeszcze, że jest mistrzem wszechstronności, że świetnie wie, co robić, by rozstawiać lidera rankingu po kątach kortu. Wbrew oczekiwaniom widzów wytrzymał wszystkie zrywy Hiszpana, ten od 0:4 w pierwszym secie do 5:5 także, a nawet bajeczny (i skuteczny) lob zagrany między nogami. Serb jest teraz najlepszym tenisistą świata.
Finał był nierówny, obaj tenisiści mieli chwile uśpienia i nagłe zwyżki skuteczności, pierwszy set zakończony nieudanym pościgiem Hiszpana był dobrym dowodem. Gem otwarcia drugiego seta wygrany przez Nadala do zera, choć serwował rywal (w trakcie był wspomniany lob – akcja będzie z pewnością przebojem Internetu), obudził złudne nadzieje na wyrównanie. Djoković po chwili walki odrobił stratę i uspokojony wyczekiwał na kontratak. Doczekał się, bo nerwy jak rzadko zżerały Nadala. Widowisko trochę cierpiało, publiczność też, bo oglądać bezradność swojego bohatera nie było łatwo.
Analiza finału nie pozostawia wątpliwości – Novak Djoković, odchudzony i wytrzymały jak nigdy wcześniej, nie ma już słabych stron. Biega znakomicie, serwuje doskonale, piłkami uderzanymi bekhendem mógłby trafiać w pudełka zapałek na korcie. Potrafi nagle przyspieszyć grę, potrafi zwolnić i oszukać rywala. Kiedyś krytykowany za słabość psychiki, w niedzielę był skałą bez zarysowań. Pozostaje jedynie pytanie, jak długo utrzyma ten poziom, na razie nieosiągalny dla nikogo innego.
We wcześniejszych finałach bracia Bryanowie poprawili swój rekord świata turniejowych zwycięstw deblowych do 71, a Petra Kvitova udowodniła, że czeski tenis w końcu potrafi przekuć ilość w jakość. Wygrała z Wierą Zwonariową, Na Li i finał z Wiktorią Azarenką 7:6 (7-3), 6:4 i awansuje do pierwszej dziesiątki WTA. Białorusinka od poniedziałku będzie czwartą tenisistką świata.