Między pierwszym i drugim setem meczu Polki z Rosjanką Jeleną Wiesniną (41. WTA) sytuacja jeszcze wyglądała dobrze. Radwańska grała spokojnie, prowadziła 6:3, czekała na wysuszenie kortów i w nieco przedłużonej przerwie rozmawiała z ojcem. Tylko na krótkie pytanie o stan pleców powiedziała cicho (mikrofony były blisko), że trochę bolą.
Wkrótce zabolały bardziej. Po drugim secie fizjoterapeutka miała już z Polką pełne ręce roboty. Masaże, maści i plastry nie wystarczyły, by uniknąć porażki. Serwis znacząco osłabł, chęć startu do trudnych piłek gwałtownie zmalała. Wiesnina, tenisistka dość dokładnie reprezentująca średnią umiejętności drugiej ligi WTA Tour, wykorzystała swoją szansę. Zaczęła grać odważniej, ostrzej odbijać i serwować, nie dała się uśpić kolejnymi przerwami na poprawę stanu pleców Polki.
Starty Agnieszki w Madrycie i Rzymie skończyły się poniżej oczekiwań. Jedynym zyskiem jest więcej czasu na zaleczenie kontuzji przed Wielkim Szlemem w Paryżu. Polska tenisistka nie miała w planach przed Roland Garros jeszcze jednego turnieju.
Piotr Radwański przekazał „Rz”: – Niewielkie bóle pleców zaczęły się podczas turnieju w Stuttgarcie. Początkowo nie wydawały się groźne, niestety jest coraz gorzej. Z meczu deblowego Agnieszka nie chciała jednak rezygnować, ale niepokoi mnie przyszłość. Mamy szpital, chorują obie córki. Zobaczymy co przyniesie terapia.
Wynik meczu Łukasza Kubota z Novakiem Djokoviciem wydawał się do przewidzenia, ale to, że Polak zdobył z Serbem tylko trzy gemy w drugim secie i po godzinie było po wszystkim, trochę zabolało. Kto liczył na to, że jakąś rolę odegra rzymskie doświadczenie Kubota (to był jego czwarty mecz), a niezwyciężony Novak przyjechał znużony z szybkich kortów w Madrycie i dopiero rozpoczynał turniej, ten się głęboko zawiódł. Sportowego cudu nie było. Djoković wygrał jak chciał (to zwycięstwo nr 33 w tym roku), choć grał z niewielkim zaangażowaniem – tego wymagała perspektywa zdobycia nr 1 na świecie w przypadku sukcesu w finale.