Korespondencja z Londynu
Pioruny biły, lało jak z cebra, ale dach zrobił swoje i Sabina Lisicki mogła w komfortowych warunkach pokonać Marion Bartoli w trzech setach. Później Maria Szarapowa w godzinę rozniosła Dominikę Cibulkovą. Pozostałe ćwierćfinały pogoda wstrzymała na kilka godzin, wygrały te zawodniczki, które powinny: Petra Kvitova i Wiktoria Azarenka.
Idzie nowe w kobiecym tenisie, a właściwie z okrzykiem bojowym na ustach biegnie i ma postać 2-letniej dziewczyny o międzynarodowym imieniu i polskim nazwisku, trenującej u Nicka Bollettieriego w Bradenton na Florydzie, numer 62 w rankingu WTA. Sabine Lisicki urodziła się w Troisdorfie, niedużym nadreńskim mieście, i po raz pierwszy od czasów Steffi Graf (czyli od 1999 roku) prezentuje niemiecką tężyznę w wimbledońskim półfinale.
Mecz Lisicki – Bartoli, choć wynik sugeruje trudną walkę, był dość jednostajny. Z jednej strony siatki stała córka doktora Richarda Lisickiego, która wierzyła, że każda mocno uderzona piłka jest dobra, i nie była zakładniczką skomplikowanych rozwiązań taktycznych. Z drugiej widzieliśmy córkę doktora Waltera Bartoli, która tyle siły nie miała, więc stawiała na uderzenia w różne strony kortu, niestety, trafiała często poza białe linie.
Lisicki powinna była wygrać w dwóch setach, grała lepiej, prowadziła 6:4, 5:4, serwowała, miała trzy piłki meczowe. Ten fragment meczu wzbudził reakcje mieszane, jednych cieszyły gonitwy rywalek z kąta w kąt kortu, drugich nieco martwił fakt, że o subtelnościach tenisa na korcie centralnym trzeba było zapomnieć. W trzecim secie niepewności już nie było, Bartoli w tie-breaku wyczerpała ostatnie rezerwy energetyczne.