Z pewną przesadą można napisać, że lepszy młodszy Hiszpan z dziurą w spracowanej dłoni niż całkiem zdrowy, lecz starszy Szwajcar, ale prawda o drugim męskim półfinale nie była aż tak prosta.
Plan Federera, ułożony przy pomocy Stefana Edberga, był bardzo dobry: atakować, ryzykować, skracać wymiany, biegać wzorem mentora do siatki, nieustannie próbować kruszyć obronę Nadala. Do takiego planu potrzebne są zdrowie, kondycja i wola. Na początku Szwajcar miał wszystko. Gdy przegrał tie-break pierwszego seta, wola zaczęła uchodzić.
Nie miał żadnego większego załamania, próbował być konsekwentny do końca, nie stracił ochoty do biegania, lecz stracił pewność. Największa różnica między wielkimi rywalami była wtedy, gdy grali o rozstrzygające punkty, Nadal wznosił się wówczas na szczyty, kilka kontr mogło załamać każdego przeciwnika, więc nie dziwi, że Federer gasł w oczach. Wcześniej w tym turnieju można było odnieść wrażenie, że czas się zatrzymał dla szwajcarskiego mistrza, że wciąż potrafi wywijać rakietą (teraz powiększonym modelem) jak magiczną różdżką, że ma dawną swobodę uderzeń i szybkość reakcji.
– Ciągle myślę, że najlepsze mecze są jeszcze przede mną. Start sezonu jest bardzo udany, pokazałem w Australii sporo dobrego tenisa – mówił, jak zawsze prezentując nienaganny optymizm – wciąż uzasadniony, choć od poniedziałku to Stanislas Wawrinka będzie najwyżej sklasyfikowanym tenisistą z krainy dziurawych serów i zegarów z kukułką.
Nadal poprawił bilans meczów z Federerem do stanu 23-10 (9-2 w Wielkim Szlemie), zagrał najlepszy mecz w turnieju i ciąg dalszy wygląda dla niego dobrze, choć z ręką ma kłopot. Po pierwszym secie półfinału tenisista poprosił o zmianę opatrunku, kamery nie były dyskretne, więc i w telewizorach, i na wielkim stadionowym ekranie ukazała się rana, z którą przeciętny tenisista amator nie wyszedłby na kort przez tydzień albo dwa. Hiszpan wyszedł i mówił po spotkaniu: – Za dużo gadania o tym pęcherzu. Jest w porządku, choć trochę trudno go przesłonić plastrem. Normalna sprawa.