Po porażce Przysiężnego, która nie była wielką niespodzianką, Torwar liczył na remis. Nie wyszło. Początek meczu Janowicza od razu wzbudził niepokój publiczności, bo nastolatek z Zagrzebia (i brytyjskiego ośrodka w Northwood w hrabstwie Middlesex) żadnych obaw nie okazywał, grał śmiało, od razu wykorzystał odrobinę nonszalancji w grze Polaka, prowadził 2:1 i serwował.
Pierwszego seta przegrał, bo podania z prędkością 230 km/godzinę to nie jest w jego karierze częste doświadczenie, musiał się z nimi oswoić. Jak się oswoił, to nauczył się zaskakiwać Janowicza. Zaczął od wzmocnienia returnu, to była zła wiadomość dla polskiej rakiety nr 1. Teraz to Jerzy junior stracił pomysł na wymiany, gdy firmowe uderzenia niby były dobre, a piłka i tak wracała, odbita jak od ściany.
W setach nieoczekiwany remis, na trybunach szum niepokoju, tym bardziej, że trzeci set zaczął się tak samo jak poprzednie. Borna Corić z przodu, Janowicz goni i widać denerwuje się, że pogoń nie jest skuteczna. Przy stanie 2:3 Polak wreszcie kilka razy trafił serwisem i forhendem jak chciał, omijał zaskakująco groźny bekhend rywala, nie nadużywał skrótów. Wyrównał. Doszła przerwa na zabiegi medyczne przy stopie młodego Chorwata, ale po przerwie dalej to samo: szybkonogi młodzieniec ani myślał się poddawać.
Gdy było 5:6 i piłka setowa dla Coricia, Janowicz nadal nie miał pomysłu na zwycięstwo. Czwarty set to przecież nie żarty, a tu za chwilę trzeba było powtórzyć tę samą opowieść: Polak serwuje, Chorwat zdobywa gema. Z trudem wywalczone przez Janowicza wyrównanie to wcale nie była rzetelna obietnica piątego zwycięskiego seta.
Młody Borna Corić wciąż grał dojrzale, wykorzystywał fakt, że w wymianach Polakowi brakowało pewnej ręki, tyle dobrego, że serwis Jerzego był chwilami lepszy, dawał szansę ataku. Gdy Janowicz prowadził 6:5 i 40-15 (przy podaniu rywala) Torwar wreszcie przypomniał sobie, że trzeba krzyczeć i wspierać naszego.