Caroline Garcia (51. WTA) zbiera od kilku miesięcy pochwały za talent, bojowość oraz brak respektu dla starszych i bardziej doświadczonych koleżanek. Zwycięstwo w małym turnieju WTA na początku kwietnia w Bogocie (w finale nad Jeleną Janković) potwierdziło te pochwały – z tej francuskiej mąki będzie chleb.
W Madrycie musiała jeszcze grać w kwalifikacjach, bo ranking na turniej główny miała za słaby, ale poradziła sobie w nich dobrze. Potem wiadomo: nie wytrzymała z nią Andżelika Kerber (skreczowała w drugim secie), odmówiła gry Maria Kirilenko (kontuzja) i nie dała rady Sara Errani, przegrała w trzech setach.
Wydawało się, że ćwierćfinał z Agnieszką to będzie jednak koniec drogi panny Caroline w Magicznym Pudełku, w końcu grać z trzecią rakietą świata, to nie przelewki. Okazało się, że młodzieńcza dynamika nigdy nie gaśnie w Garcii, wierzyła i w ten sukces.
Ma grę na korty ziemne: bardzo solidny serwis, szybkie nogi, siłę, odwagę i niezłą technikę. Ruszyła śmiało ze swą amunicją na Polkę, nie przejęła się wiele tym, że Radwańska umie zmylić, poplątać nogi, zagrać tam, gdzie trudniej dobiec. Choć Agnieszka szybko zdobyła gema na starcie pierwszego seta, to Carline zaraz odrobiła stratę. Drugie przełamanie w siódmym gemie („lacostowskim") dało jednak Radwańskiej przewagę wystarczającą do wygrania pierwszego seta.
W drugim secie zobaczyliśmy jeszcze więcej walki: Polka pierwsza z przodu, rywalka wyrównuje; jeszcze jedno przełamanie podania Francuzki, jeszcze jedno wyrównanie. Za chwilę to Garcia jest liderką i nie ustępując ani o krok, wygrywa set. 6:4, 4:6, wiadomo, że ciąg dalszy nie będzie nudny.