Krzysztof Rawa ?z Londynu
Pierwsze w życiu wejście na najważniejszy kort Wimbledonu Polka miała naprawdę dobre. Żadnego strachu w oczach debiutantki, żadnego spuszczania głowy. Wręcz przeciwnie – lekki uśmiech i niewymuszona swoboda w krótkiej dyskusji z panią sędzią. Potem mecz, w którym wygrała znacznie więcej, niż przepowiadano.
Dwie piłki zaraz przegrała, następne cztery wygrała – szybko okazało się, że gra z Na Li to wcale nie były chińskie tortury. Przełamanie serwisu Chinki w pierwszym gemie przyjął cichy szmer zdziwienia. Cichy także dlatego, że pora była obiadowa i po emocjach meczu Murray – Goffin publiczność wyszła się wzmocnić. Nie zobaczyła, że po sześciu minutach było 2:0 dla panny Pauli, po dwunastu 3:1.
Słońce jeszcze chwilę świeciło dla dzielnej tenisistki z Sosnowca. Przy stanie 3:2 i 40-30 Na Li posłała mocno piłkę w forhendowy róg kortu Kani, sędzia liniowy krzyknął aut, pani na stołku zmieniła decyzję, Paula natychmiast poprosiła o challenge. Ekran pokazał: był aut, milimetr, może półtora. Znów polski gem.
Od 4:2 do 5:3 jeszcze szło dobrze, lont pierwszej wimbledońskiej sensacji jeszcze się tlił. Niestety, Chinka zaczęła grać z większą precyzją, przywykła wreszcie do sprytnych serwisów Polki i iskierka zgasła. Zwycięstwo rakiety nr 2 w drugim secie było łatwiejsze, ale odnotujmy te dwa zwycięskie gemy Pauli Kani, oba przy podaniu rywalki. Trener Carlos Rodriguez naprawdę odetchnął z ulgą, gdy usłyszał słowa: gem, set, mecz, Li Na.