Krzysztof Rawa z Londynu
Kubot przegrał tie-break pierwszego seta z Serbem Dusanem Lajoviciem (84. ATP). Atakował jak zawsze, fruwał do siatki, ale efektów nie było. Spotkanie odwróciło się po kolejnym tie-breaku, w którym Polak wreszcie mógł liczyć na swe podanie, wtedy woleje stały się łatwiejsze i przewaga agresywnego tenisa nad mocną grą zza końcowej linii okazała się większa.
Zwycięzca skromnie uważał, że wciąż ma rezerwy. – Taktyka była taka, żeby zaatakować od razu, ale Lajović fantastycznie serwował, wyłączył moją główną broń, bekhendowy return. Konsekwencja jednak się opłaciła. Zwycięski kankan był nieco wymuszony, wiedziałem, że na korcie nr 8 są kamery, dlatego postanowiłem poskakać... – mówił Kubot.
W sobotę w trzeciej rundzie zagra z Milosem Raonicem. Kanadyjczyk (nr 8 w turnieju), jest liderem młodej gwardii, która podgryza mistrzów. Rankingowe porównania mówią, że wygra, ale można śmiało napisać, że w Wimbledonie to Kubot jest górą, bo grał w ćwierćfinale. Milosa trawa jeszcze nie pokochała, na trzy starty trzy razy kończył grę w drugiej rundzie, dopiero teraz, za czwartym podejściem, awansował wyżej. Wielkich tajemnic taktycznych w ich sobotnim spotkaniu nie będzie, znają się dobrze, nawet trenowali razem na trawie, w zeszłym roku podczas turnieju w Halle.
– Długich wymian nie zobaczymy, będzie gra na jedną, góra dwie piłki. Konfrontacja jego potężnego podania z moim returnem. Dzień wcześniej gram debla, mecz z Lleytonem Hewittem i Chrisem Guccione też może mieć wpływ na wynik, będę mógł solidnie potrenować. Tak czy owak, muszę zagrać z Raonicem lepiej niż z Lajoviciem – podsumował Kubot.