Wyrównany pierwszy set nie zapowiadał dość szybkiego zakończenia, ale stało się: Francuz przy stanie 5:5 przełamał serwis Janowicza i za chwilę zamienił tę małą przewagę w sukces 7:5. Drugi set przypomniał Polaka w słabszej wersji, trochę zniechęconego, trochę rozregulowanego, więc i sukces przyszedł rywalowi łatwiej.
Porażka z Benneteau, to nie była jednak żadna klęska. Francuz może nie jest wybitnym mistrzem jakiegoś uderzenia, ale też w jego grze nie ma żadnych poważnych luk. Gdy w lutym 2006 roku wrócił do pierwszej setki rankingu ATP (był w niej już dziesięć lat temu), to już z niej nigdy nie wypadł, choć nie był też nigdy wyżej, niż na 26. miejscu.
O wielki błysk w jego grze trudno, przegrał wszystkie finały singlowe (9), w jakich grał (ale w deblu zwyciężał 10 razy, w tym dwa w Roland Garros), słowem to solidność wcielona. Grać z takim bez pełnej koncentracji bywa niebezpieczne, przekonali się o tym tenisiści lepsi od Polaka.
Bilans turnieju w Cincinnati wypada dla Jerzego Janowicza na mały plus: trzy rundy, słusznie chwalone zwycięstwo nad Grigorem Dimitrowem oraz małe zyski rankingowe, za małe jednak, by wrócić do pierwszej pięćdziesiątki świata.
W ćwierćfinale Benneteau czeka spotkanie ze Stanem Wawrinką, Janowicz dostał czas na ostatnie przygotowania do Wielkiego Szlema w Nowym Jorku.