W US Open pamięta się takie rekordy, bo nie było ich wiele. Po drugiej w nocy mecze kończyły się rzadko, ten japońsko-kanadyjski był dopiero piąty. Nishikori i Raonic grali sporo ponad cztery godziny. Wynik: 4:6, 7:6 (7-4), 6:7 (6-8), 7:5, 6:4. Zasnąć było trudno.
Zwycięstwo Japończyka oznacza jego pierwszy nowojorski ćwierćfinał (zagra ze Stanem Wawrinką). Przed meczem typowano raczej sukces bałkańskiego Kanadyjczyka, ale skoro asy serwisowe przeplatał zbyt często błędami, skoro nie dotrzymywał kroku szybkiemu rywalowi w dłuższych wymianach, to nawet wielka liczba zwycięskich strzałów (łącznie 86, w tym 35 asów) nie pomogła. Nie będzie zatem powtórki z Wimbledonu, gdzie Raonic grał w półfinale.
Nishikori w tym roku wygrywał już z Rogerem Federerem i Davidem Ferrerem, zbierał świetne recenzje za grę na kortach ziemnych, ale kontuzje wstrzymują jego postępy. Gdy jest zdrowy – miło popatrzeć na tego zdolnego, trochę nietypowego absolwenta znanej amerykańskiej akademii tenisa. Od stycznia tego roku to również zasługa nowego trenera Michaela Changa.
Z czołowej dziesiątki rankingu WTA gra już tylko Serena Williams
Drugą parę ćwierćfinałową utworzyli Novak Djoković i Andy Murray – ten mecz zapewne będzie przebojem kolejnej nocy. Ani Serb, ani Szkot niespecjalnie natrudzili się w 1/8 finału. Djoković zwyciężył w trzech setach Philippa Kohlschreibera, Murray – Jo-Wilfrieda Tsongę. W tym drugim spotkaniu liczono na znacznie więcej, ale Francuz wcale nie przypominał tenisisty, który tego lata pokonał Szkota w Toronto.