Nowy mistrz szczecińskiego turnieju wywalczył tytuł względnie łatwo, jego przyjaciel Jan-Lennard Struff jest wprawdzie trochę wyżej w rankingu ATP, ale na korcie im. Bohdana Tomaszewskiego nie potrafił udowodnić, że to klasyfikacja decyduje.
Finał był więc względnie krótki, od połowy pierwszego seta przewagę miał Brown, powody były widoczne: znacznie lepszy serwis od rywala (13 asów), udane łączenie aktywnej gry przy siatce z solidnym przebijaniem zza linii końcowej.
Jak wygląda Dustin Brown wie niemal każdy kibic tenisa – dredy tenisisty to jego znak firmowy, dość niekonwencjonalne zachowanie na korcie i za nim też, bo między reggae i marszem trudno o zgodę. Ma prawie 30 lat. Syn Jamajczyka i Niemki, urodził się w Europie, wychował na wyspie Usaina Bolta, kilka lat podróżował po świecie camperem (ponoć wciąż go ma przy domu) i tak doszedł, a właściwie dojechał swym autem-sypialnią do pewnych sukcesów, które mierzone premiami oznaczają 1,2 mln dolarów dochodów z gry.
W 2010 roku zmienił oficjalne barwy na niemieckie (Jamajka nie bardzo docenia tenisistów). Wygrał w Szczecinie szósty w karierze challenger ATP, dołożył tytuł w deblu (ze Struffem), słowem wywiózł z Pomorza Zachodniego wszystko, co było do zdobycia. W 22-letniej historii turnieju taki mistrz absolutny zdarzył się po raz pierwszy. W dodatku z Niemiec (mało kto pamięta, że w 1998 roku w finale walczył Jens Knippschild).
– Jestem bardzo zadowolony z tego, że udało mi się wygrać ten turniej. Punkty znacząco poprawią moją sytuację w rankingu i przybliżą mnie do upragnionego celu, czyli miejsca w głównej drabince styczniowego Australian Open. Nie mieliśmy zbyt dużo czasu na zwiedzanie Szczecina, ale wrażenia i tak są bardzo pozytywne. Odwiedziliśmy kilka restauracji i wiemy, w których miejscach są ciekawe bary. Nie znam może ich nazw, ale najważniejsze, że wiem, jak do nich trafić – mówił zwycięzca po meczu.