A nie był to turniej byle jaki, tylko impreza z cyklu Masters 1000, podczas której do pracy na korcie wrócili Novak Djoković i Roger Federer. I to na nich przede wszystkim kierowały się kamery, bo oni dwaj i Rafael Nadal (wciąż odpoczywa po US Open) są dziś najważniejszymi sportowymi i komercyjnymi lokomotywami tenisa.
Obaj przegrali, Djoković z Grekiem Stefanosem Tsitsipasem, a Federer ze Zverevem, i natychmiast pojawiły się pytania, czy to już zmierzch dojrzałych bogów.
Jest stanowczo za wcześnie, by pytać o coś takiego, a i powód jest zbyt błahy. Przecież Zverev, o którym po ubiegłorocznym zwycięstwie w Finale ATP Tour pisano, że jest już murowanym kandydatem do sukcesów w Wielkich Szlemach, w tym roku kolejny raz pokazał, że na czterech najważniejszych scenach wciąż nie daje sobie rady.
Dziś to samo mówi się i pisze o Miedwiediewie, który sezon ma rzeczywiście fantastyczny. W cyklu ATP Tour wygrał 59 spotkań, aż o 11 więcej niż zajmujący w tej klasyfikacji drugie miejsce Djoković i Nadal.
Zwycięstwo w Szanghaju było jego drugim w tym sezonie w turnieju rangi Masters 1000 (pierwszy raz wygrał latem w Cincinnati). Rosjanin pokazał też w tym roku, że potrafi uznać swój błąd i naprawić ogromną wizerunkową szkodę. Kiedy podczas meczu w US Open zachował się niegodnie wobec chłopca podającego mu ręcznik, miał przeciwko sobie cały Nowy Jork i telewizyjną tenisową galaktykę. Po następnym meczu inteligentnie przeprosił, uznał swoje zachowanie za nie do obrony i cały incydent poszedł w niepamięć. To dowód nie tylko sportowej dojrzałości Rosjanina od dawna mieszkającego i trenującego na południu Francji.