Właściwie o ich grupie, która, chociaż bardzo nieliczna, wystawia złe świadectwo całemu środowisku. Mowa o ludziach zwanych potocznie szalikowcami, pseudokibicami, stadionowymi chuliganami, którzy przy bliższym poznaniu okazują się po prostu dobrze zorganizowanymi grupami przestępczymi. Tego rodzaju tekstów w prasie sportowej lub na sportowych kolumnach gazet codziennych raczej nie ma. Dziennikarze sportowi co pewien czas zajmują się problemem chuligaństwa, rzadko jednak nazywają rzeczy po imieniu.
Przyczyny są co najmniej dwie. Pierwsza to strach. Wielu z nas się boi. Chodzimy na mecze, znamy dobrze przywódców grup kibiców, dla których celem jest awantura. Oni też nas znają. Kiedyś, po jakimś łagodnym (tak mi się wydawało) tekście na temat jadących autobusem na Łazienkowską kibiców Legii, usłyszałem, kim jestem. Kiedy grupa kibiców skanduje na trybunach twoje nazwisko w kontekście, z którego wynika, że niespecjalnie cię lubią, to nie jest miłe. Mój kontakt ze specyficzną grupą kibiców Cracovii też nie należał do przyjemności. Czasami kibice dają dziennikarzom (ale i piłkarzom lub działaczom swojego klubu) do zrozumienia, że wiedzą, gdzie te osoby mieszkają i jakimi jeżdżą samochodami. A ponieważ bywa, że obietnice porachunków nie kończą się na słowach, w trosce o zdrowie i mienie lepiej trzymać język za zębami. Niedawno dziennikarzom z Krakowa, którzy przyjechali do Sosnowca na mecz Wisły z Zagłębiem, tamtejsi kibice poprzecinali w samochodach opony.Powód drugi jest jeszcze ważniejszy. Autorzy tekstu w „Polityce” podają przykłady i nazwiska osób, którym aktywność w organizacjach kibiców utorowała drogę do najwyższych stanowisk we władzach klubów. Tym samym władza przeszła częściowo w ręce kibiców, a ich sposób myślenia nie zawsze sprzyja rozwiązaniu problemów z chuliganami. Znam kolegów po fachu, którzy przebyli podobną drogę. Kiedyś nie do pomyślenia był widok dziennikarzy przychodzących do loży prasowej w szalikach klubowych i zachowujących się podczas meczu jak kibice. Dziś to już żaden wyjątek. Niektórzy dziennikarze zachowują się jak kibice i myślą jak kibice. A potem tak piszą.
Kolegom z „Polityki” jest łatwiej. Chyba nie chodzą często na mecze.