Lista uczestników tegorocznych MŚ liczy 22 zawodników i 11 zespołów. Otwiera ją tradycyjnie obrońca tytułu, a zamykają kierowcy McLarena — ekipy wykreślonej z ubiegłorocznej klasyfikacji po głośnej aferze szpiegowskiej. Rozstał się z tą ekipą były mistrz świata Hiszpan Fernando Alonso. Po roku przerwy powrócił do Renault — zespołu, z którym w latach 2005 — 2006 zdobył dwa tytuły. Pozostał natomiast w McLarenie rewelacyjny debiutant sezonu 2007 Brytyjczyk Lewis Hamilton, który rywalizację z Raikkonenem przegrał zaledwie o 1 punkt. Partnerem Hamiltona będzie teraz Fin Heikki Kovalainen. Natomiast Alonso w walce o punkty dla Renault wspierać będzie Brazylijczyk Nelson Piquet Junior — syn trzykrotnego mistrza F1 Nelsona Piqueta. W składzie Ferrari oprócz urzędującego mistrza Raikkonena jest inny Brazylijczyk, Felipe Massa.

Kierowców nie zmieniło aż sześć ekip, wśród nich BMW Sauber, które znów puszcza w bój Kubicę i Nicka Heidfelda. Z jakim skutkiem? Najlepiej chyba mówił o tym parę dni przed startem w Melbourne 24-letni Polak. Nie ukrywał on, mimo ambitnych, przesadzonych raczej zapowiedzi szefa stajni Mario Theissena, że nowemu bolidowi BMW trudno będzie pobić konkurencję. „Aby wygrać wyścig, trzeba mieć najszybszy samochód w stawce. My w tym momencie takiego nie mamy” — powiedział Kubica w wywiadzie dla hiszpańskiej gazety „El Mundo”. Dobrze by było, gdyby ta wypowiedź ostudziła nieco głowy tych polskich kibiców, którzy tuż przed rozpoczęciem sezonu zacierają ręce na ewentualność sukcesów ich niewątpliwie utalentowanego rodaka. Przypomnijmy, że w ubiegłym roku Robertowi Kubicy nie udało się ani razu stanąć na podium Grand Prix (był dwukrotnie czwarty), a jego największym osiągnięciem pozostaje wciąż trzecie miejsce w GP Włoch na torze Monza we wrześniu 2006 r. Niech przynajmniej to powtórzy.