Reklama
Rozwiń

Mistrzowie świata na kolanach

Niech żyją grupy śmierci. W najlepszym jak dotychczas meczu turnieju Holendrzy nie mieli dla Włochów litości. Były trzy gole, mnóstwo emocji i wielka dyskusja: pierwsza bramka ze spalonego czy nie?

Aktualizacja: 10.06.2008 13:11 Publikacja: 10.06.2008 05:15

Mistrzowie świata na kolanach

Foto: AFP

Włoscy kibice wracali do domów przekonani, że na ich oczach dokonało się wielkie oszustwo.

Od 26. minuty wygwizdywali każdą decyzję sędziego, a trybuna za bramką, w której w drugiej połowie stał Edwin van der Sar, wrzała. Niepotrzebnie. Peter Fröjdfeldt podejmował ryzykowne decyzje, jednak żadnej drużyny nie skrzywdził, a do tego nie pomylił się w najważniejszej sytuacji.

We wspomnianej 26. minucie po rzucie rożnym Holendrów Gianlugi Buffon wybijając piłkę zderzył się z Christianem Panuccim z takim impetem, że wyrzucił go za linię końcową. Piłka na nieszczęście Włochów poleciała w przeciwną stronę, do Wesleya Sneijdera, a potem do stojącego przed bramką Ruuda van Nistelrooya. Gdy na ekranie pojawiła się powtórka gola, stadion zadrżał od oburzenia Włochów, pokazujących, że van Nistelrooy stał na spalonym. A raczej – stałby, gdyby za linią nie leżał Panucci, ale tego włoscy kibice już nie chcieli zobaczyć.

Sędzia słusznie uznał wcześniej, że obrońca mistrzów świata tylko udaje, że coś mu się stało, zresztą nie miał nawet czasu, by przerwać grę. W takiej sytuacji leżącego poza boiskiem piłkarza traktuje się przy spalonym tak jak pozostałych. Gol został uznany, Panucci wstał o własnych siłach, a Włosi ruszyli, by pomścić rzekomą krzywdę. Do końca już ani przez chwilę nie było nudno.

Ten mecz był jak druga ceremonia otwarcia. Bez alpejskich rogów, krów, walca, za to z drużynami, których wyjście na boisko oznacza, że zaczyna się prawdziwa gra. Mistrz świata kontra dyżurny niespełniony faworyt, wyrachowanie przeciw słabości do pięknych porażek. Na ławkach trenerskich koledzy z wielkiego Milanu lat 90., obaj już siwiejący: ostrzyżony na rekruta Marco van Basten i Roberto Donadoni. Na boisku najlepsi napastnicy Europy, Luca Toni i Ruud van Nistelrooy, dwóch genialnych bramkarzy, dwaj pomocnicy, u których każde dotknięcie piłki coś znaczy, Andrea Pirlo i Rafael van der Vaart. A do tego dwa niespokojne morza kibiców, pomarańczowe i niebieskie, najpierw wypełniające centrum Berna, a potem stadion Wankdorf.

Za bilet na takie przedstawienie płaci się na czarnym rynku nawet 3 tysiące euro, a biuro prasowe pęka w szwach.

Do listy mistrzów świata, dla których Euro okazywało się za trudne, trzeba będzie być może dopisać wkrótce kolejną drużynę. Bohaterowie mundialu są zmęczeni, szczęście im nie pomaga, trener Donadoni też na razie nie. Włosi sprawiali w Bernie wrażenie, jakby w pogoń za Holendrami zerwał się każdy z osobna, bez uzgodnienia planu. To nie mogło się powieść, nie z taką obroną: Marco Materazzi był ciągle spóźniony i nie rozumiał się z Andreą Barzaglim, z którym pierwszy raz tworzył parę stoperów. Wykluczony z Euro przez kontuzję Fabio Cannavaro siedział na ławce wśród rezerwowych i zgrzytał zębami.

Już pięć minut po pierwszym golu padł drugi. Po kontrataku Giovanni van Bronckhorst dośrodkował do Dirka Kuyta, ten od razu podał głową do Sneijdera, a pomocnik Realu zrobił coś, co bardziej niż strzał przypominało koszykarski hak. Piłka wpadła do bramki przy słupku, omijając Gianluigiego Buffona. Trzy szybkie podania, dobry strzał – to okazało się nie do powtórzenia dla Włochów. – Chęci nam nie brakowało, po prostu tego wieczoru gole nie były nam pisane – mówił Donadoni.

W każdej akcji czegoś brakowało. Raz dokładności, innym razem opanowania, gdy Toni był sam przed van der Sarem, a czasem Włosi mieli po prostu pecha, gdy holenderski obrońca wybijał lecącą do bramki piłkę. Nie pomogło zdjęcie z boiska Materazziego ani wprowadzenie Alessandro del Piero, choć włoscy kibice przyjęli pomocnika Juventusu taką owacją, jakby ich drużyna strzeliła gola.

Nie doczekali się bramki. Nawet idealny wydawało się strzał Pirlo z rzutu wolnego van der Sar odbił jedną ręką, a chwilę później kolejny holenderski kontratak zakończył golem van Bronckhorst.

– To dla nas historyczny wieczór. Nie potrafię wymienić choćby jednego mojego piłkarza, który zagrał źle – mówił Van Basten. Włosi mówili przede wszystkim o wstydzie. Donadoni po ostatnim gwizdku obejrzał się w stronę ławki Holendrów, jakby szukał jakiegoś pocieszającego spojrzenia. Van Basten zniknął już jednak za kamerami i świętującą drużyną, więc odszedł wolnym krokiem w stronę tunelu.

Bramki: R. van Nistelrooy (26), W. Sneijder (31), G. van Bronckhorst (79). Żółte kartki: N. de Jong (Holandia); L. Toni, G. Zambrotta, G. Gattuso (Włochy).

Sędziował P. Froejdfeldt (Szwecja).

Widzów 30 000.

Holandia: van der Sar – Ooijer, Boulahrouz (77. Heitinga), Mathijsen, van Bronckhorst – de Jong, Engelaar, Kuyt (81. Afellay), van der Vaart, Sneijder – van Nistelrooy (70. van Persie).

Włochy: Buffon – Panucci, Barzagli, Materazzi (55. Grosso), Zambrotta – Ambrosini, Pirlo, Gattuso, Camoranesi (75. Cassano) – Toni, Di Natale (64. Del Piero).

Sport
Prezydent podjął decyzję w sprawie ustawy o sporcie. Oburzenie ministra
Sport
Ekstraklasa: Liga rośnie na trybunach
Sport
Aleksandra Król-Walas: Medal olimpijski moim marzeniem
SPORT I POLITYKA
Ile tak naprawdę może zarobić Andrzej Duda w MKOl?
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Sport
Andrzej Duda w MKOl? Maja Włoszczowska zabrała głos
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku