Przeglądu rezerw faworytów turnieju ciąg dalszy. Po Chorwatach i Holendrach przyszła pora na Hiszpanię. Luis Aragones ze zwycięskich meczów z Rosją i Szwecją zostawił tylko Andresa Iniestę, wrócił też do ustawienia z eliminacji: z jednym wysuniętym napastnikiem, jakby przygotowując swoją drużynę do taktyki na niedzielny ćwierćfinał z Włochami.
Chociaż mecz nie miał żadnego znaczenia dla układu tabeli, w Salzburgu nudno nie było, bo każdy chciał coś udowodnić. Wszyscy Grecy – że nie tworzą najgorszej drużyny mistrzostw, a Hiszpanie już pojedynczo: Sergio Garcia – że sześć goli w 38 meczach Primera Division i spadek jego Saragossy do drugiej ligi i tak pozwalają mu być wyżej w hierarchii napastników Aragonesa niż Raul; Daniel Guiza – że królem strzelców ligi hiszpańskiej nie zostaje się przypadkowo, a Cecs Fabregas, że oglądanie z ławki rezerwowych popisów Xaviego jest dla niego mocno krzywdzące.
Hiszpanie spełnili swoje zadanie – dali odpocząć lepszym kolegom i zapewnili dobry humor trenerowi
Hiszpanie chcieli tak bardzo, że w pierwszej połowie stres nie pozwolił pokazać im prawdziwych możliwości. Przegrywali 0:1 po bramce Angelosa Charisteasa, niemal identycznej, jak tej z finału poprzedniego Euro.
Ten gol miał wymiar symboliczny, był jedynym okrzykiem historii, który na tym turnieju był słyszalny. Bilans półfinalistów mistrzostw sprzed czterech lat jest fatalny. Grecy, w których składzie od pierwszej minuty zagrało aż dziewięciu zawodników trzymających srebrny puchar mistrzów w Lizbonie, nie chcieli zauważyć, że inni nie stali przez ten czas w miejscu. Ślepi byli także Czesi i Francuzi, a na szczycie utrzymali się tylko Portugalczycy, którzy zrozumieli, że istnieje życie po Luisie Figo.Druga połowa meczu należała do Hiszpanów. Stworzyli cztery razy więcej sytuacji, niż potrafili wykorzystać, ale zwycięskiego gola znowu strzelili w samej końcówce.