[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/03/23/karol-stopa-rotacja-wsteczna-zupa-bez-soli/]Skomentuj na blogu[/link][/b]
Pokazówka, zorganizowana w pierwszy poniedziałek marca w hali staruszce zgromadziła na trybunach ponad 12 tys. widzów płacących za bilety. Podczas tego wieczoru wspomnień szczególne honory spotkały Billie Jean King, osobę, która blisko 40 lat temu kładła podwaliny pod zawodowe rozgrywki WTA Tour. Mówił o jej staraniach w bardzo ciepłym wystąpieniu były prezydent USA, Bill Clinton. Na korcie w skróconych pojedynkach popisywały się największe dziś gwiazdy, amerykańskie siostry Venus i Serena Williams oraz dwie Serbki, Jelena Jankovic i Ana Ivanovic. Dwa tygodnie później w ekskluzywnym Indian Wells, podczas BNP Paribas Open - rangę rywalizacji i pulę nagród można prawie porównywać z imprezą wielkiego szlema - mecze pań sprawiały wrażenie rozgrywek niechcianych. Posępnie wyglądał główny stadion, drugi największy tego typu obiekt na świecie, z trybunami dla 16 tys. osób, niemal pusty podczas gry Agnieszki Radwańskiej z Rosjanką Anastazją Pawliuczenkową. Pozostałych ćwierćfinałów też prawie nikt nie oglądał, nie inaczej było podczas rund wcześniejszych, na kortach z mniejszą widownią, a tylko trochę lepiej podczas półfinałów i finału. Paradoks polegał na tym, że kiedy kobiety kończyły, a na kort wychodzili walczący w tym samym turnieju mężczyźni, poziom gry wzrastał a frekwencja nagle stawała się wręcz rekordowa.
Od ponad roku coraz głośniej mówi się o kryzysie kobiecego tenisa. Organizacyjnie i finansowo rozgrywki osiągnęły poziom, o jakim Billie Jean King nie śmiała marzyć. W sensie sportowym jednak mamy stan zapaści. Gdy zabrakło dwóch słynnych Belgijek, najpierw Kim Clijsters, a potem Justine Henin i obniżyła loty Francuzka Amelie Mauresmo, zrobiło się nieciekawie. Po marnym turnieju i wyjątkowo słabym finale w Melbourne media australijskie nie zostawiły na bohaterkach imprezy suchej nitki. Zasadę równouprawnienia finansowego z mężczyznami wyśmiano i za rok organizatorzy Australian Open będą z tym mieli ciężki orzech do zgryzienia. W Indian Wells, pod nieobecność sióstr Williams, ciągle niedysponowanej Rosjanki Marii Szarapowej i przy kiepskiej formie Jeleny Jankovic oraz Jeleny Dementiewej szansę dostały zawodniczki zaplecza. Generalnie nieznane tamtejszej publiczności i nie wzbudzające specjalnego zainteresowania. Mówiąc też wprost – ciągle nie gotowe, by odgrywać w cyklu WTA wiodącą rolę.
Z publikacji zamieszczonych w amerykańskich mediach wynika, że za pustki na trybunach w Kalifornii odpowiedzialne są siostry Williams. Od wydarzeń w finale 2001, kiedy Serenę wygwizdano za to, że w półfinale nie doszło do jej pojedynku z Venus, bo ta w ostatniej chwili zgłosiła kontuzję, słynna tenisowa familia konsekwentnie bojkotuje imprezę w Indian Wells. Kolejne mediacje organizatorów nie przynosiły rezultatów. W tym roku namawiał tenisistki szef WTA Larry Scott i też nic nie wskórał. Będą oczywiście surowe kary, konkretnie 400 tys. dolarów dla młodszej i 200 tys. dla starszej z puli bonusowej na koniec roku, do tego obowiązek czegoś w rodzaju prac społecznych, albo do wyboru dwa tygodnie zawieszenia w startach plus 75 tys. dolarów płatnej od razu nawiązki. Zainteresowane wzruszają ramionami i powtarzają, że u rasistów grać nie będą, a losy turnieju ich nie interesują. My czujemy natomiast, że widowisko bez gwiazd jest jak nie posolona zupa.