[b][link=http://blog.rp.pl/szczeplek/2009/06/05/piekna-data/]skomentuj na blogu[/link][/b]
Naszym trenerem był Wojciech Łazarek, a jego asystentem Zdzisław Podedworny. Obydwaj nie należeli do zwolenników ustroju, czyli stali zawsze tam, gdzie my, a nie ZOMO. Łazarek, jako mieszkaniec Trójmiasta, miał wielu znajomych wśród stoczniowców. Podedworny, mieszkający naprzeciwko kopalni Wujek, nosił w grudniu'81 zupę górnikom, ale nie miałby po temu okazji, gdyby go Ruscy nie pozbawili rodzinnego domu w Żabińcach koło Tarnopola. Stamtąd trafił na Śląsk.
2 czerwca ambasador Polski w Londynie wydał bankiet na cześć polskiej reprezentacji. Przyszło sporo polonusów z różnych okresów emigracji. Między innymi Tomasz Borkowy, odtwórca głównej roli w serialu „Dom”, który pracował w Wielkiej Brytanii. Sytuacja była szczególna. Raz rozmawialiśmy bez entuzjazmu o czekającym nas meczu, innym razem o wyborach. Nikt oczywiście nie wiedział kto je wygra, ale widać było, że coś się kończy. Nie mieliśmy złudzeń co do jednego - tym razem trzeba pójść na wybory, bo za naszego życia jeszcze takich nie było.
Kiedy rozmawialiśmy z piłkarzami tamtej reprezentacji, mówiliśmy tym samym językiem. Zresztą jeden z jej filarów, Roman Kosecki, był głównym agitatorem. Grając w wojskowej Legii nosił opornik w klapie, włosy do ramion i publicznie popierał Solidarność. Jeszcze kilka lat wcześniej to było nie do pomyślenia, a gdyby ktoś tak odważny się znalazł, poszukano by na niego jakiegoś haka i nawet dobra gra w piłkę by go nie uratowała.
W całej historii reprezentacji zdarzyli się tylko dwaj trenerzy, którzy należeli do partii. Piłkarze stali zawsze po stronie kibiców, a nie władzy. Byli normalnymi ludźmi, odczuwającymi do czasu awansu do ligi ciężar życia w socjalizmie. Kłuli władzę w oczy medalikami na piersiach i znakiem krzyża przy wejściu na boisko. Tego nie można im było zabronić.