Mówią o sobie: firma, która zdobywa medale. Ta firma ma coraz lepszy dział marketingu i reklamy, pracownicy dobrze wypadają w telewizyjnych programach, przybywa im sponsorów, ale ciągle najważniejsze jest to, co robią na wodzie. Ta lekkość wygrywania, która odbiera rywalom nadzieję daleko przed metą.
Po złoto w Poznaniu czwórka podwójna płynęła tak jak rok temu po olimpijskie w Pekinie. – Od połowy biegu już mogliśmy się zacząć uśmiechać. – Mieliśmy siły na szybki finisz, ale znów był niepotrzebny – mówił Michał Jeliński. Do pięciu, bo tyle kolejnych tytułów zdobyli, licząc mistrzostwa świata i olimpijskie złoto. Są najlepszą wioślarską osadą ostatnich lat.
[srodtytul]Trener przywykł[/srodtytul]
Wysiedli z łodzi gotowi do pozowania i wywiadów. Tylko Konradowi Wasielewskiemu na brzegu ziemia na chwilę zawirowała. Po drugiej stronie pomostu swoje rytuały odprawiali szefowie firmy, Marek Kolbowicz i Adam Korol. Wyściskali się, a potem tak jak na igrzyskach zaczęły się drobne złośliwości pod adresem szefów związku wioślarskiego. Na koniec był jednak uścisk z prezesem Ryszardem Stadniukiem.
Nie jest tajemnicą, że nie zawsze jest między nimi pięknie. Związek ma swoje pomysły, oni są niepokorni, ale złoto i pokora rzadko idą w parze. Ich trener Aleksander Wojciechowski mówi, że przed startem bywają trudni do zniesienia. Ale już się z tym pogodził. – Mamy pięć tytułów, płyniemy dalej. Już po pierwszym mistrzostwie świata, w Gifu w 2005 r., powiedziałem im, że czwórka podwójna to taka konkurencja, w której, jak się ją dobrze opanuje, to można się na długo rozsiąść na tronie – mówi Wojciechowski.