[b][link=http://blog.rp.pl/szczeplek/2010/06/24/kara-boska/]Skomentuj na blogu[/link] [/b]
To, co Francuzi pokazali w RPA na boisku i w szatni, to ciąg dalszy degrengolady, której początkiem było zagranie ręką Thierry’ego Henry’ego w decydującym meczu z Irlandią. Przyzwolenie na złamanie zasad fair play pociągnęło za sobą następne przewiny niepasujące do wizerunku mistrzów.
Efektem wewnętrznych konfliktów, braku zaangażowania i coraz częstszej w wielkim futbolu chimerycznej postawy gwiazd była słaba gra i wyeliminowanie z turnieju.
Historia mundiali zna sporo przykładów demontażu drużyn, które jechały na turnieje w roli faworyta. W finale mistrzostw w roku 1954 pewni zwycięstwa, niepokonani od dwóch lat Węgrzy przegrali z Niemcami. Brazylia, broniąca tytułu w roku 1966, odpadła już po pierwszej rundzie. To samo przydarzyło się Francji w roku 2002.
Zawsze w tych i innych, mniej znanych, przypadkach mówiliśmy o słabości sportowej, kontuzjach, przemęczeniu sezonem ligowym, choć pewnie u źródeł porażek leżały nie tylko te przyczyny.