"Rz": Całkiem niedawno Francesca Schiavone była pani koszmarem sennym. Dziś wyrasta na ulubioną rywalkę.
Agnieszka Radwańska
: Nie popadajmy ze skrajności w skrajność. Ale ostatnie dwa mecze faktycznie zagrałam tak dobrze, że sama sobie nie mam nic do zarzucenia. Zwłaszcza na korcie ziemnym. W Miami były loteryjne warunki, bardzo tam wiało, natomiast tutaj nie było już żadnego tłumaczenia. Wchodząc na kort, wiedziałam, że muszę coś zrobić, a nie czekać, aż Francesca zrobi swoje. Stąd tak agresywna taktyka. I muszę przyznać – wszystko mi dziś się udawało.
W głowie miała pani tylko pojedynek w Miami, czy też poprzednie cztery jakoś przebijały się do podświadomości?
Szczerze? W ogóle nie myślałam o przeszłości, bo naprawdę każdy mecz jest inny. Dziś był mój dzień, a za tydzień może być identyczny wynik, ale w drugą stronę.