Jeśli nagrody nie otrzyma Orest Lenczyk, to będzie sensacja.  Lenczyk we wrześniu przejął Śląsk po pięciu porażkach z rzędu, miał za zadanie utrzymać drużynę w ekstraklasie a zajął w niej drugie miejsce. Trochę śmiesznie brzmiała wypowiedź trenera Wisły Roberta Maaskanta, który narzekał po porażce we Wrocławiu 0:2, że trudno się gra z przeciwnikiem, który uprawia antyfutbol. Tyle, że to Śląsk zdobył najwięcej bramek w sezonie a przeciw Wiśle grał tak, żeby zwyciężyć. Na tym polega praca trenera.

 

Obecność Lenczyka w ekstraklasie to nie tylko jej korzyść merytoryczna. W czasach, w których  kreowanie młodych trenerów na Mourinho równie szybko jak niedouczonych piłkarzy na Messich jest przerażające, 67-Lenczyk pokazuje nie tylko na czym polega ta praca, ale dodaje zawodowi należnej mu powagi, kultury i erudycji. Bo jak skomentować fakt, że trener, którego „młodzi zdolni" wysyłają na emeryturę, wraca po 30 latach do Wrocławia, ma tam przeciętnych zawodników, wyrzuca skutecznego strzelca, ale nie pasującego do drużyny kulturowo Vuka Sotirovicia, boryka się z kontuzjami najlepszych (Kaźmierczak, Mila), nie ma pieniędzy jak w Legii, Lechu czy Polonii a mimo to jest od nich wszystkich lepszy. To mówi i o nim, i o ekstraklasie, której szarego obrazu nie zmienią nowoczesne stadiony.