Rz: Wyglądało, jakby był pan bardziej zaangażowany w mecz z Widzewem niż piłkarze Wisły.
Robert Maaskant:
Tempo było za wolne, ale nie mam pretensji do zawodników. Spodziewałem się trudnego meczu. Tym bardziej że ustawiłem drużynę bez Pareiki, Jaliensa, Sobolewskiego czy Małeckiego, którzy są bardzo ważni. Przed spotkaniem być może zgodziłbym się na remis, bo po powrocie z Bułgarii musiałem dać niektórym piłkarzom trochę odpocząć, ale po ostatnim gwizdku byłem zły, bo stać nas było na zwycięstwo. Widzew był groźny tylko po rzutach wolnych czy rożnych, do których za często dopuszczaliśmy.
Miał pan olbrzymie pretensje do sędziego. O co chodziło?
W pierwszej połowie często nie zgadzałem się z arbitrem. Faule, jakich dopuszczali się na nas rywale, nie miały nic wspólnego z futbolem. Na początku ostrymi zagraniami próbowano wybić z głowy grę Maorowi Meliksonowi, później, walcząc o górne piłki, przeciwnicy wskakiwali na plecy Gordanowi Bunozie.