Dokładnie są to stracone 102 lata, kiedy klub tułał się po niższych ligach, z rzadka zaglądając do ekstraklasy. Stwierdzał wtedy, że to jednak nie jest rozrywka dla niego. Raz udało się zakończyć sezon na 10. miejscu, ale to było dawno, w roku 1964. Rok później Levante spadło z Primera Division na niemal 40 lat. W tym sezonie pierwszy raz zostało liderem.
Levante zawsze cierpiało w Walencji na syndrom ubogiego krewnego. Wszystkie pieniądze i cała sława były przeznaczone dla Valencii CF i wydawało się, że miasto jest za małe na dwie drużyny. Dlatego piłkarze Levante starali się jak mogli, żeby było o nich głośno. W 1981 roku, gdy grali w czołówce drugiej ligi, w roli zawodnika zatrudnili Johana Cruyffa, który wrócił z USA i potrzebował na gwałt gotówki po nietrafionych inwestycjach. Obie strony miały niewiele do stracenia, a wiele do zyskania. Holender dostał do kieszeni pokaźną kwotę peso, a dodatkowo miał pobierać połowę wpływów z biletów na meczach granych na stadionie Levante.
Żeby odrobić te straty, klubowi działacze próbowali wymuszać na rywalach haracze, gdy mecz był grany na wyjeździe. Zapłacą – to zagra Cruyff, nie zapłacą – to nie zagra i frekwencja będzie mniejsza, a kibice rozczarowani. Przez jakiś czas interes się kręcił. Problemy pojawiły się przy Deportivo Alaves, które chciało przechytrzyć Levante. W ostatniej chwili Alaves wycofało się z transakcji, kibice na trybunach wpadli w szał, a Levante przegrało. Hazard się nie opłacił, bo Cruyff doznał szybko kontuzji. Wtedy stadion opustoszał, a zobowiązania pozostały. Skończyło się strajkiem i spadkiem do trzeciej ligi.
Teraz najbiedniejszy klub w lidze nie musi uciekać się do sztuczek, żeby o nim mówiono. Może powtarzać sobie: chwilo trwaj i cieszyć się z tego, że wreszcie to Real i Barcelona obejrzały, choć przez chwilę, jego plecy.
O tych dwóch kolejkach, kiedy Levante było na szczycie, kibice będą sobie opowiadać przez następne pokolenia. Dzieciom, które się urodziły za późno, żeby cokolwiek widzieć i pamiętać, ojcowie i dziadkowie ze wzruszeniem będą pokazywać bilety z wygranego 1:0 meczu z Realem w czwartej kolejce. To zwycięstwo, jak i pozostałe, które wyniosły Levante na szczyt, zaprzeczają logice. Bogatym hegemonom: Barcelonie i Realowi drogę zagrodził najbiedniejszy klub. Nie Atletico, nie Villarreal, ani Valencia, ale kopciuszek, który z trudem wiąże koniec z końcem, a piłkarzy zbiera niemalże z ulicy.