Wolne od zrzędzenia i kryzysów

Publikacja: 02.07.2012 03:01

Czterech Norwegów stawia na nogi cały hotel w Kijowie, krzycząc „Allez les Bleus!". Na jednego wołają Lilou, reszta raczej nic wspólnego z Francją nie ma.

Ale codziennie wciągają niebieskie pantalony z lycry, białe koszulki reprezentacji, na twarz zakładają maski we francuskich barwach i ruszają w miasto, rzucając się na tanie piwo z taką pasją i tak donośnie, że aż bar w hotelu zaczęli zamykać wcześniej, zanim oni przyjdą na dogrywkę.

Hymn dla Opalenicy

Dwaj Izraelczycy są cichsi, za to codziennie w innych barwach. Szwecja, Francja, Ukraina, w końcu nawet w koszulkach Argentyny, co się podczas tych mistrzostw zdarzało nierzadko. A to i tak nic w porównaniu z pewnym Chińczykiem, który w trakcie meczu Anglia – Włochy skacze na swoim krzesełku, bije pięścią w stół, ryczy: „Aaah, Terry!", „Uoooh, Rooney!" i cały czas trąca w ramię siedzącego obok niego kolegę. Wydaje się kibicem Anglii, aż do chwili, gdy sędzia Pedro Proenca pokazuje niezasłużoną kartkę któremuś z Włochów. Wtedy mój Chińczyk zrywa się z miejsca, płynnym włoskim odsyła Proencę do diabła i dalej po włosku krzyczy do niego, że faulu nie było. A potem wraca do trącania w ramię kolegi i wylewania żalu po chińsku. Pomieszanie z poplątaniem. I turniejowa codzienność.

Każdy pewnie kogoś takiego spotkał przez ostatnie tygodnie. W koszulce swojej i obcej, cichego i głośnego. Dumnego ze swojego kraju, ale ciekawego innych. Portugalczyków śpiewających na donieckim bulwarze „Pszczółkę Maję" i hymn na cześć Opalenicy. Szwedów oświadczających się dziewczynom na kijowskim Chreszczatyku. Anglików skandujących do Sola Campbella, że nagadał bzdur o rasizmie. Można straszyć i rasizmem, i kibolstwem, i samczymi igrzyskami, a ludzie wiedzą swoje. Raz już dali sobie wmówić, dwa lata temu w RPA, żeby nie ryzykować wyprawy w dzikie strony. Teraz zabawa nie mogła ich ominąć.

Dali nam piękne mistrzostwa. Turniej pokolenia tanich linii lotniczych i smartfonów, czasów, w których każdy może być dziennikarzem i odkrywcą. Ludzie, gdy się poznają, mówią sobie: „Byłem u was na urlopie", „A ja u was na Erasmusie". Kiedy sekretarz generalny UEFA Gianni Infantino ogłaszał na konferencji prasowej w Kijowie, że Superpuchar Europy zostanie za trzy lata rozegrany w Tbilisi, cała sala spoglądała na niego z niedowierzaniem. A to pokolenie opowiada sobie wieczorem przy piwie: „Byliśmy w Tbilisi na długi weekend. Tanie bilety, najlepsze jedzenie na świecie, zabawa pełną gębą".

Drobne absurdy

Wielu z nich po przyjeździe z Polski na Ukrainę nie mogło się początkowo odnaleźć. „Ukraina sprawia, że Polska jest wielka" – to było w fazie grupowej nieoficjalne hasło mistrzostw. A potem uczyli się tego kraju i narzekań było mniej. Bywało tutaj trudno, stawaliśmy się kolekcjonerami drobnych absurdów, zwłaszcza w Doniecku, gdzie nawet kontakty w ścianach były nie tam, gdzie się ich można było spodziewać, a klucze obracały się w przeciwną stronę. Ale to są wszystko drobiazgi przy gościnności, z jaką nas przyjęto. Przyjechało tutaj mniej kibiców niż do Polski, ale nie mało. Z jakiegoś powodu na donieckich bulwarach zabrakło po półfinale piwa. A już w Kijowie w ostatnich dniach było prawdziwe szaleństwo. To miasto zasłużyło na finał, nie tylko za to, co Ukraina zrobiła dla Polski w sprawie Euro.

Kiedyś baron Pierre de Coubertin marzył, że na czas święta sportu, które wymyślił, ludzie będą przerywać wojny. Nie przerywają, ale robią sobie wolne od krzywych spojrzeń, zrzędzenia, kryzysów. Może to niewiele i na krótko, ale to i tak najcenniejsze, co mistrzostwa mogą po sobie zostawić. Dobrze było przy tym być.

Czterech Norwegów stawia na nogi cały hotel w Kijowie, krzycząc „Allez les Bleus!". Na jednego wołają Lilou, reszta raczej nic wspólnego z Francją nie ma.

Ale codziennie wciągają niebieskie pantalony z lycry, białe koszulki reprezentacji, na twarz zakładają maski we francuskich barwach i ruszają w miasto, rzucając się na tanie piwo z taką pasją i tak donośnie, że aż bar w hotelu zaczęli zamykać wcześniej, zanim oni przyjdą na dogrywkę.

Pozostało 88% artykułu
Sport
Andrzej Duda i Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Czy to w ogóle możliwe?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Sport
Wsparcie MKOl dla polskiego kandydata na szefa WADA
Sport
Alpy 2030. Zimowe igrzyska we Francji zagrożone?
Sport
Putin chciał zorganizować własne igrzyska. Rosja odwołuje swoje plany
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Sport
Narendra Modi marzy o igrzyskach. Pójdzie na starcie z Arabią Saudyjską i Katarem?