Na razie Włoszczowska jest w szpitalu we Włoszech, gdzie lekarze chcą dokładnie zdiagnozować jej uraz. Dzisiaj zostanie przewieziona prywatnym samolotem do Polski, gdzie trafi pod opiekę doktora Krzysztofa Ficka do Bierunia. Dopiero on ostatecznie stwierdzi, czy występ na igrzyskach jest wykluczony.
– Jeśli rzeczywiście Maja nie weźmie udziału w igrzyskach, to będzie tragedia. Dla tej dziewczyny łamie się właśnie świat. Straszne, dwa tygodnie przed najważniejszą imprezą, do której się człowiek przygotowuje cztery lata, przychodzą takie złe wieści – mówił w sobotę Tomasz Majewski, mistrz olimpijski w pchnięciu kulą.
To nie pierwszy poważny uraz Włoszczowskiej w karierze. Przed mistrzostwami świata w Cannberze spadła z roweru, uderzając twarzą w kamienie. Założono jej szwy, była cała opuchnięta, ale już po dwóch tygodniach wsiadła na rower.
– Upadek nie miał wpływu na chęć do jazdy. Swoje przecierpiałam, ale wsiadłam na rower i byłam szczęśliwa, że znowu mogę jeździć. Zdziwiło mnie, że nie miałem żadnej blokady psychicznej. W karierze każdego sportowca są wzloty i upadki, ja też je miałam. Jeśli jednak miały one jakikolwiek negatywny na mnie wpływ, to staram się o nich zapomnieć i tym samym nie zamierzam opowiadać – mówiła kilka dni temu w rozmowie z „Rz".
Po ostatnich mistrzostwach świata leczyła się antybiotykami, choroba się przeciągała, Włoszczowska martwiła się, że nie zdąży odpowiednio przygotować się do igrzysk. Nadrobiła wszystkie zaległości, na ostatnich zawodach w Davos zajęła drugie miejsce tylko przez źle ustawioną kierownicę.
– Myślę, że z formą jest dobrze. W swojej karierze kolarskiej wiele razy miałam tak, że jak potrzebowałam odpoczynku, to chorowałam. Najwyraźniej tym razem potrzebowałam więcej odpoczynku. Te infekcje zawsze wychodziły mi na dobre, mam nadzieję, że tym razem będzie podobnie. Jak na ten moment jest całkiem, jeśli nie bardzo dobrze. Do startu zostało kilka tygodni, czeka mnie jeszcze dużo pracy i jeżeli uda się wszystko zrealizować, powinny być tego efekty – opowiadała.