Angielski wzorzec złota

Rano zabiły dzwony, wieczorem będzie ceremonia otwarcia. Zaczynają się olimpijskie dwa tygodnie

Publikacja: 27.07.2012 00:34

Angielski wzorzec złota

Foto: AFP/FABRICE COFFRINI

Korespondencja z Londynu

Koniec narzekania na tłok, na korki, na kontrole, na wojskowe mundury na każdym kroku, na rozdęty budżet w czasach kryzysu. Od dziś będzie jasne, po co to wszystko było i czy było warto.

„Kto jest zmęczony Londynem, ten jest zmęczony życiem. Bo jest w Londynie wszystko, co tylko życie może dostarczyć" – pisał ponad 200 lat temu Samuel Johnson, autor pierwszego słownika języka angielskiego. W piątek od 8.12 rano mają przez trzy minuty bić wszystkie dzwony i dzwonki w Anglii, nawet te przy rowerach. A o 22 zacznie się ceremonia otwarcia.

Igrzyska wracają do domu. Wymyślił je w nowożytnej wersji Francuz, sztafaż wziął z Grecji, ale ich duchową ojczyzną jest Wielka Brytania. I Londyn, który jako pierwszy gości je już trzeci raz i w którym na każdym kroku, w mieście i okolicach, jest jakiś pomnik sportu. Wimbledon, Wembley, krykietowy Lord's, boiska Eton, gdzie baron Pierre de Coubertin miał jedno ze swoich olimpijskich olśnień.

To Anglicy tworzyli współczesny sport, dawali mu reguły i język, którym do dziś mówimy. Gem, set, mecz. Aut, ofsajd i fair play. Amatorstwo w kanonicznej wersji, które się okazało nie do utrzymania w świecie bez klas panujących. To wszystko ich dzieci. Oni tworzyli, a świat sobie potem z tego wybierał, co chciał. Również jeśli chodzi o igrzyska. To londyńczycy wymyślili w 1908, że trzeba na nie zbudować specjalny stadion olimpijski, centrum wydarzeń, że zaczynać trzeba defiladą sportowców z flagami, że maraton biega się na 42 km 195 metrów. I tej tradycji strzeżemy. Ale też byli pierwszymi, którzy pokazali, że można zrobić igrzyska, nie prosząc o pomoc państwa (wystarczyły w 1908 pieniądze bogacza Imre Kiralfiego) i zakończyć je bez deficytu.

Dziś to nie jest możliwe, również w Londynie. Wiele jednak wskazuje, że to będą igrzyska umiarkowania, zwłaszcza w porównaniu z ostatnimi. Takie, po których nie zostaną pomniki rozrzutności, jak te gnijące właśnie w Atenach. Igrzyska, w których liczy się nie tylko to, co robią nasi, jak to było w Grecji, gdzie na zawodach bez greckich szans było pusto. I w Pekinie cztery lata temu, gdzie wszystko było podporządkowane medalowemu wyścigowi z Amerykanami, gdzie chodziło o to, żeby świat oszołomić, pokazać, że nowa potęga nie nadchodzi, że ona już tu jest.

Teraz przyjechaliśmy w gości do kraju, który kocha nie tylko własne zwycięstwa, w którym na paraolimpiadę sprzedało się już blisko dwa miliony biletów, który doceni przegranego na równi z wygranym, jeśli walczył i jeśli opowiada ciekawą historię.

Londyn daje szansę, by poczuć, że to sport jest mimo wszystko w igrzyskach najważniejszy. I przypomnieć, że „Be a good sport" to znaczy tutaj po prostu: zachowuj się przyzwoicie.

Przyjechaliśmy do kraju, który wymyślił gem, set, mecz, aut i fair play. Świat z tego brał, co chciał

Zawieszanie wojen na czas igrzysk zawsze było i będzie fikcją, Syria płonie, ale to jednak nie to samo co cztery lata temu, gdy Władimir Putin rozsiadał się na pekińskim stadionie w kształcie ptasiego gniazda, a rosyjskie myśliwce nadlatywały właśnie nad Gruzję.

Na miejscu stadionu olimpijskiego z 1908 stoją dziś budynki BBC. Nie ma już tego Wembley, na którym Fanny Blankers-Koen zdobywała cztery złote medale w roku 1948. Jest olimpijski park rozrywki w Stratford, z trzema głównymi fabrykami gwiazd, pływalnią, stadionem lekkoatletycznym i welodromem, bo kolarstwo to nowy brytyjski bzik i bilety na zawody na torze rozeszły się najszybciej.

Ale jeśli chodzi o gwiazdy, też nastał czas umiarkowania. Michael Phelps nie zdobędzie więcej złotych medali niż w Pekinie, bo nie czuje się na siłach, Usain Bolt, jeśli będzie wygrywał, to już nie o kilka metrów, bo prawa natury go dogoniły. Missy Franklin, nastoletnia złota rybka z Ameryki (złota rybka, która mierzy już 186 cm i ciągle rośnie), chyba jeszcze nie jest tak mocna, żeby z pływalni seryjnie wyławiać złoto.

Cztery lata temu sport dopłynął i dobiegł do ściany. Ale na szczęście zostało jeszcze pod tą ścianą mnóstwo miejsca na emocje. Dobrze, że wyrzucono przed Londynem z programu igrzysk zupełnie obce ciała, baseball i softball, trochę szkoda, że to nie właśnie teraz, a dopiero za cztery lata wrócą do programu rugby i golf.

Szkoda też, że nie będzie Rafaela Nadala, jednego z tych niewielu olimpijskich milionerów, którzy zwykle mieszkają w wioskach sportowców, a nie w pięciogwiazdkowych hotelach, wpadają na hamburgera tam, gdzie wioślarze i ciężarowcy, cierpliwie stają do zdjęć i jeszcze na końcu odjeżdżają ze złotem, jak z Pekinu. Ale i tak będzie się przez najbliższe kilkanaście dni czym zachwycić.

Dla Polski to będą igrzyska szczególne, nie tylko dlatego, że po części u siebie, co będzie najlepiej widać na trybunach hali w Earls Court podczas meczów siatkówki. Ta olimpiada to ma być okazja do sprawdzenia, na co tak naprawdę nasz sport jeszcze stać.  Czy dziesięć medali, jak w Atenach i Pekinie, to granica, której się szybko pokonać nie da, czy będziemy tylko bronić miejsca w czołowej dwudziestce klasyfikacji medalowej, do której wróciliśmy w Pekinie, czy walczyć o coś więcej, czy Klub Polska utworzony z myślą o tym, by stawiać na elitę i starać się jej zapewnić wszystko, czego potrzebuje, pozwoli wyjść z przeciętności.

To właśnie Wielka Brytania, jej UK Sports i jej droga do potęgi, która się zaczęła od wyrżnięcia o dno podczas igrzysk w Atlancie (1996 – ledwie jeden złoty medal) były wzorem dla naszych zmian. Ale się zatrzymaliśmy w połowie drogi.

W Anglii są pieniądze z loterii i system grantów rozliczanych bardzo rygorystycznie, u nas system dotacji budżetowych, które często można zamienić w zwykłe przekładanie pieniędzy z jednej kieszeni do drugiej. Tam jest kult profesjonalizmu i zachłyśnięcie zagranicznymi trenerami, czasami aż do przesady, u nas ciągle kult równości i swojskości.

U nich jest szansa na deszcz złota, a u nas zanosi się na długie poszukiwania. Ale skoro nawet w Pekinie, gdzie jeszcze stare w ogóle nie miało ochoty ustępować nowemu, udało się polskim sportowcom zdobyć trzy złote medale i właściwie za każdym miejscem na podium kryła się ciekawa historia i ciekawy człowiek, to może uda się i w Londynie. Gdzie to docenią, jeśli nie tutaj. Zaczynajmy.

Korespondencja z Londynu

Koniec narzekania na tłok, na korki, na kontrole, na wojskowe mundury na każdym kroku, na rozdęty budżet w czasach kryzysu. Od dziś będzie jasne, po co to wszystko było i czy było warto.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Sport
Kodeks dobrych praktyk. „Wysokość wsparcia będzie przedmiotem dyskusji"
Sport
Wybitni sportowcy wyróżnieni nagrodami Herosi WP 2025
Sport
Rafał Sonik z pomocą influencerów walczy z hejtem. 8 tysięcy uczniów na rekordowej lekcji
doping
Witold Bańka jedynym kandydatem na szefa WADA
Materiał Partnera
Herosi stoją nie tylko na podium