Korespondencja z Londynu
– Co pan teraz zrobi? Czego pana siatkarze potrzebują po porażce z Bułgarią – treningów czy męskiej rozmowy? – zapytaliśmy Andreę Anastasiego kilkanaście minut po meczu. – Niczego nie zmienię, będziemy robić to samo co każdego dnia do tej pory – odpowiedział.
Miało być lekko i przyjemnie. Po niedzielnej wygranej z Włochami Polaków wszyscy chwalili. Amerykanie mówili, że to główny faworyt do złotego medalu, Rosjanie, że nasi siatkarze weszli o kolejny szczebel wyżej.
Bułgarzy mieli być rozbici kłótniami, mieli być tłem, wyglądali na pogodzonych ze statystowaniem przy wielkich gwiazdach. Miesiąc temu tuż przed finałami Ligi Światowej w Sofii, trzaskając drzwiami, odszedł trener Radostin Stojczew, dwóch zawodników poszło razem z nim.
Wczoraj w Londynie od Polaków lepsi byli we wszystkim. Mieli skuteczną zagrywkę, doskonale blokowali, świetnie atakowali i bronili. Nasi wyglądali, jakby grali na zaciągniętym ręcznym hamulcu. Momentów, kiedy wydawało się, że hamulce puściły i polska maszyna do wygrywania wchodzi na właściwe obroty, było kilka, jednak Bułgarzy pokazywali swoją odporność.