Bieg na orientację

Walka o dojechanie na zawody to nowa olimpijska konkurencja wprowadzona do programu tych igrzysk

Aktualizacja: 05.08.2012 19:12 Publikacja: 05.08.2012 13:00

„Życzymy przyjemnej podróży do domu. Pośpiech nie jest wskazany”. Angielskie poczucie humoru

„Życzymy przyjemnej podróży do domu. Pośpiech nie jest wskazany”. Angielskie poczucie humoru

Foto: AP, Sang Tan Sang Tan

Siedzą na krzesełkach ratowników, nie mają tylko koła ratunkowego. Mają za to wielki megafon i są jak zaprogramowani – powtarzają ten sam komunikat co kilkanaście sekund. „Bardzo dziękujemy, że przyjechaliście na igrzyska. Życzymy przyjemnej podróży do domu. Pośpiech nie jest wskazany".

Wolontariusze ubrani w fioletowe kubraczki kierują ludzi do świata pod ziemią, gdzie igrzyska toczą się swoim życiem. Jeśli ktoś wziął wolne i rano chce być na basenie, po południu na strzelectwie, a wieczorem, nie daj Boże, w Wimbledonie, musi być gotowy na przejechanie nawet 100 stacji metrem.

Łokcie w ruch

Walka o medale toczy się na stadionach i w halach, walka o dojechanie na zawody to dodatkowa dyscyplina wprowadzona w Londynie. Startują w niej kibice walczący z planktonem, który utrudnia zadanie, próbując żyć w swoim mieście, tak jakby nie było igrzysk.

Ta dyscyplina ma w sobie coś z biegu na orientację, bo zorientować się w kolorowej pajęczynie londyńskich linii wcale nie jest łatwo. Są też elementy sprintu na bardzo krótkim dystansie – do ostatniego wolnego miejsca w wagonie. W godzinach szczytu dochodzą zapasy i taekwondo, gdy otwierają się drzwi i na progu masa wychodząca ściera się z wchodzącą przy użyciu łokci.

Wszędzie widać metalowe barierki, które zbudowały Londyn na nowo. Mieszkańcy nie poznają swojego miasta, niektóre stacje zostały zamknięte, na innych wprowadzono ruch jednokierunkowy. Wchodzisz wejściem południowym, wychodzisz północnym, nie ma wyjątków.

Barierki regulują ruch czasami już kilkaset metrów od stacji. Decyzję, gdzie chcesz dalej jechać, najlepiej podjąć jeszcze w domu i zapamiętać stacje przesiadkowe. Stradford na lewo, środkiem centrum Londynu, inne kierunki po prawej. Przeskoczyć barierki się nie da, a wracanie pod prąd to jak nawrót do czerwonej bramki w kajakarstwie górskim, a i nurt mniej przewidywalny niż na sztucznym torze w Lee Valley.

Czasami robią się korki i metro jest zamykane. Kilkaset osób stoi przed kratą pilnowaną przez kilku stewardów skierowanych do pracy przez London Transport. Mają nie dopuścić do tłoku na peronie, żeby ludzie nie spychali się na tory. „Dziękujemy za cierpliwość, stacja jest pełna, rozładują ją dwa pociągi. To zajmie około 10 minut. Co mogę dla państwa zrobić? Może zaśpiewam jak Paul McCartney na otwarciu?". Młody człowiek na krzesełku ratowniczym intonuje „Hey

Jude". Kilkaset osób w kolejce zamienia się w chór, nikt się nie wyłamuje. Do korków ludzie mają dystans.

Przykro mi, przyjacielu

W Finsbury Park jest tłok, ktoś wbiega do wagonu już po sygnale ostrzegającym, że drzwi się zamykają. Człowiek jest w wagonie, jego ręka z parasolem się nie zmieściła. Próbuje szarpać, ale drzwi nie dają za wygraną. W końcu otwierają się wszystkie. Maszynista prosi spokojnym głosem o zrozumienie. Pociągi jeżdżą tak często, że ludzie, którzy je prowadzą, muszą się spieszyć. Nie muszą za to spieszyć się pasażerowie. „Powtarzam, nie trzeba się pchać. Za chwilę będzie kolejny pociąg".

Maszyniści mówią dużo więcej niż zazwyczaj. Powtarzają bardzo powoli i wyraźnie, żeby uważać na odstęp między wagonem i peronem. Czasami informują, że Bradley Wiggins właśnie wywalczył złoty medal, co powoduje aplauz całego wagonu, częściej informują o rzeczach bardziej przyziemnych.

Stacja Pontoon Dock położona jest bardzo blisko hali ExCel, miejsca zmagań szermierzy, judoków, zapaśników czy bokserów. Po drodze wszyscy wysiadają na West Silvertown, ale tam uśmiechnięci młodzi ludzie ostrzegają, że teraz czeka nas 20-minutowy spacer dookoła kanału.

Na Pontoon Dock inni uśmiechnięci ludzie mijani po drodze do wejścia życzą miłego dnia, radzą cieszyć się życiem albo krzyczą przez megafon, że ostatni schodek na pomoście jest śliski, bo nie został obity gumą.

Dopiero żołnierz tuż przed samymi drzwiami informuje, że to jest wyjście, a nie wejście. „Przykro mi, przyjacielu, nie mogę cię wpuścić. Zrozum, wyrzucą mnie z pracy" – mówi. Wszyscy stewardzi mijani w drodze powrotnej dziękują za miły dzień i mają nadzieję, że cieszyłem się zawodami. Nikt nie czuje się winny, że wracam po trzech minutach.

Większość stacji metra w centrum oblepiona jest plakatami. Na jednym z nich widać zad konia, a za nim tłum ludzi. Na innym – pingpongista pokazuje czerwone obicie swojej rakietki jako znak stop. Londyn próbował ostrzec swoich mieszkańców, żeby w trakcie igrzysk poszukali innych dróg do pracy, bo te, do których są przyzwyczajeni, będą zajęte przez kibiców.

Wszystkie zawody ma obejrzeć około 30 milionów ludzi, kolejki są wszędzie: na strzelanie do rzutków, szermierkę i kajakarstwo górskie też. A ci, którzy nie mają biletów, i tak są w metrze, jadą do barów w Soho, by postać na ulicy, pijąc piwo w odgrodzonej taśmami zagrodzie i udając, że chodzi im o igrzyska.

Z King's Cross St. Pancras rusza nowa brytyjska duma, pociąg Javelin (oszczep), który w siedem minut dowozi do Parku Olimpijskiego. Przy prędkości 225 kilometrów na godzinę na chwilę można zapomnieć, jak wielki jest Londyn. Dużo trudniej jednak znaleźć peron. Na stacji w odległości kilku metrów stoją trzy znaki, jeden prowadzi na zewnątrz budynku, drugi w jego głąb, a trzeci na piętro. Do Javelina, który potrafi przewieźć 25 tysięcy osób w godzinę, trzeba jednak iść prosto, po dwóch dniach igrzysk dodatkowe drogowskazy umieszczono na wielkich betonowych wspornikach.

Nikt nie potrafił określić, kto odpowiada za wcześniejsze rozmieszczenie kierunkowskazów.

Uśmiech numer pięć

Poza turniejem piłkarskim rozgrywanym w całej Wielkiej Brytanii od Cardiff przez Manchester i Newcastle po Glasgow najtrudniej dostać się do żeglarzy do Wymouth – ponad 220 kilometrów, pociągi dwa razy dziennie, oraz do kajakarzy górskich. Do Lee Valley White Water Center z centrum Londynu jedzie się około 40 minut, ale później organizatorzy proponują półgodzinny spacer po parku narodowym.

Kibice walczą z planktonem, który usiłuje żyć w swoim mieście tak, jakby nie było igrzysk

Wolontariusze prezentują wyuczony uśmiech numer pięć, ale dodatkowe autobusy są tylko dla osób niepełnosprawnych. Fotoreporterzy z 20 kilogramami obiektywów się nie liczą, muszą przejść w rezerwacie przyrody trasę pełną kumkających żabek.

Na Tamizie zacumowała największa jednostka Royal Navy – helikopterowiec „Ocean". Śmigłowce są pełne snajperów i pilnują nieba nad Londynem w trakcie najbardziej obleganych zawodów. We wschodniej części miasta rozmieszczono także sześć baterii przeciwlotniczych, patrole z powietrza w każdej chwili mogą dostać wsparcie myśliwców, które jak do tej pory zaprezentowały się tylko przed ceremonią otwarcia.

Londyn niezainteresowany sportem czeka na koniec igrzysk. Wtedy tłok jest znajomy, łatwiejszy do ogarnięcia, jeśli nie jedziesz do pracy, nie wsiadasz do metra około ósmej rano ani nie wracasz w okolicach 18. Teraz wszystko jest możliwe, bo akurat zaczynają się lub kończą jakieś zawody.

– Co to jest za stadion? – pyta dziennikarz żołnierza szkockiego regimentu przy hali Earls Court, w której grają siatkarze. – Nie jestem pewien, ale to chyba Chelsea, oni w tym roku wygrali Ligę Mistrzów czy coś takiego.

masz pytanie, wyślij e-mail do autora m.kolodziejczyk@rp.pl

Sport
Putin chciał zorganizować własne igrzyska. Rosja odwołuje swoje plany
Sport
Narendra Modi marzy o igrzyskach. Pójdzie na starcie z Arabią Saudyjską i Katarem?
Sport
Plebiscyt na Najlepszego Sportowca Polski. Poznaliśmy nominowanych
Sport
Zmarł Michał Dąbrowski, reprezentant Polski w szermierce na wózkach, medalista z Paryża
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
SPORT I POLITYKA
Wielki zwrot w Rosji. Wysłali jasny sygnał na Zachód
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska