Już dawno nie jechaliśmy do tak małego kraju, który jeszcze nigdy nie grał w wielkiej piłkarskiej imprezie, z tak spuszczoną głową. Efekt Euro nie uskrzydlił naszej reprezentacji, ostatnie miejsce w grupie, a później zawstydzająca porażka w meczu towarzyskim z Estonią ustawiły Polaków w roli drużyny, z którą każdy może wygrać. „Znowu nikt w nas nie wierzy. Piszcie, co chcecie, macie rację. Może musimy usłyszeć dużo mocnych słów, by wziąć się w garść" – mówił po spotkaniu w Tallinnie Jakub Wawrzyniak.
Polacy przylecieli wczoraj do Podgoricy z dwugodzinnym opóźnieniem. W Gdańsku, gdzie przez trzy dni trenowali, wsiedli już do samolotu, ale okazało się, że maszyna ma awarię amortyzatora i musieli wrócić do terminala. Opóźnienie skróciło piłkarzom tylko odpoczynek, nie zmienili planów treningowych. Wieczorem przyjechali na stadion Pod Goricom przekonać się, czy boisko jest rzeczywiście w tak fatalnym stanie, jak widać w telewizji. Telewizja nie kłamała.
Wczoraj w Podgoricy padał deszcz, ale temperatura i tak tylko nieznacznie spadła poniżej 30 stopni. Prognozy na piątek o deszczu nic już nie mówią, będzie parno i duszno, a twarde boisko to podobno dodatkowy atut gospodarzy. Kibice są wrogo nastawieni wobec wszystkich rywali, a po lipcowych awanturach, gdy grał tu Śląsk Wrocław z Buducnostą – do Polaków szczególnie. Biletów w kasach wczoraj było jeszcze sporo, ale organizatorzy zapewniają, że i tak będzie komplet. Najdroższa wejściówka kosztowała dziesięć euro.
Na boisku gorąco będzie nie tylko dzięki samej grze. Kiedy do Czarnogóry wybierali się Anglicy, Giovanni Trapattoni ostrzegał Fabio Capello, że gospodarze szczypią, łapią za koszulki i kopią po kostkach, gdy nie widzi sędzia. To jest ich twierdza i nikt nie ma prawa jej zdobyć. Capello uczulał swoich zawodników na prowokacje, ale Wayne Rooney i tak nie wytrzymał, a potem za czerwoną kartkę musiał pauzować w dwóch pierwszych meczach na Euro.
Polacy zatrzymali się w hotelu Podgorica, w samym centrum. W porównaniu z oddaloną o 70 kilometrów górskich serpentyn nadmorską Budvą, którą niemal w całości latem opanowali Rosjanie (mają tu swoje radio, a na billboardach reklamuje się Spartak Moskwa), stolica Czarnogóry straszy szarzyzną. Wygląda na przykrytą pyłem, wszędzie bloki i budynki w stylu wczesnego socjalizmu. Furmanki na ulicach to żaden ewenement.
To tutaj ma narodzić się nowa reprezentacja Polski, już z pieczęcią Waldemara Fornalika. Nowy selekcjoner ma zbudować swój autorytet tym, z czego słynie – świetnie dobraną taktyką. Po wpadce w Estonii nie bał się też zaryzykować, powołał do kadry Tomasza Kuszczaka, Grzegorza Krychowiaka, Pawła Wszołka czy Marka Saganowskiego. Nie patrzy na wiek, wie, że od niego wymaga się wyniku natychmiast, bo po trzech meczach mundial w Brazylii może być już dla nas tylko odległym marzeniem.