Jechali w kurzu ponad 250 km, trzęśli się na ponad 50 km sławnej brukowej kostki północnej Francji, a o zwycięstwie zadecydował kolarski sprint jeden na jednego na welodromie w Roubaix. Cancellara pokonał w nim Belga Sepa Vanmarcke i został mistrzem po raz trzeci.
Do tego zwycięstwa potrzebował nie tylko wsparcia drużyny, niezawodnego roweru, stalowych nóg i odporności na ból (jak wielu innych też się przewrócił na kocich łbach). Musiał także wytrzymać presję, jaką wytworzył peleton. Od kilku dni głośno powtarzano – wygra Cancellara, więc zdecydowana większość ekip ułożyła swoje plany taktyczne tak, by przeszkodzić spodziewanemu zwycięstwu Szwajcara. Był obserwowany, pilnowany, blokowany i hamowany.
Od pierwszych kilometrów kolarze prowokowali jego ekipę RadioShack do pościgów za uciekającymi harcownikami. Rwali do przodu znani i nieznani, ale na pierwszy brukowany odcinek, niespełna 100 km po starcie wjechał cały peleton. Tu naprawdę zaczęły się problemy – upadki oznaczały prawdziwe niebezpieczeństwo. Przewrócił się lider ekipy Sky Ian Stannard, wpadł na wysepkę Yoann Offredo i musiał się wycofać. Potem komunikaty o upadkach były jeszcze częstsze.
Ucieczki się nasiliły, pojawił się w nich nawet zwycięzca z 2007 roku, prawie 40-letni Stuart O'Grady, który zapowiadał, że chce zostać najstarszym mistrzem tego klasyka, ale mimo ambicji, skończył na zapowiedziach (był 96.). Cancellara ze spokojem trzymał się czołówki peletonu i czekał na swój moment. Wzmocnił tempo na jednym z bardziej sławnych brukowych odcinków, Mons-en-Pevele, na 205 kilometrze trasy.
Pomysł był dobry, ale tempa lidera nie wytrzymali koledzy z jego ekipy. Szwajcar znalazł się w grupie 12 mocnych rywali, bez żadnego wsparcia, naprawdę został sam przeciw wszystkim, a drużyna Omega Pharma Quick Step miała w czołówcetrzech kolarzy.