W najbliższym czasie z radą drużyny spotka się wiceprezes PZPN Roman Kosecki, bo chce porozmawiać o zaangażowaniu i ambicji. O tym, że na pogadankę do kadrowiczów wpadł Zbigniew Boniek, wiedzą wszyscy. Prezes PZPN wytykał błędy każdemu bez wyjątku, nie owijając w bawełnę.
Zebrała się także rada mędrców, wszystkich niemal byłych selekcjonerów (z wyjątkiem Jacka Gmocha, Wojciecha Łazarka i Leo Beenhakkera), by się zastanowić, jak Fornalikowi pomóc. Czy on takiej pomocy chce, nikt nie zapytał, ale postanowili pomagać i pomagają jak mogą – dobrym słowem, gestem. Mniej odpornemu już by mdło się zrobiło od tej pomocy.
Nawet jeśli Fornalik jest człowiekiem dialogu, chyba nadszedł czas, by nakreślił jego wyraźne granice, zastanowił się, czy warto słuchać wszystkich np. w sprawie przydatności Ludovica Obraniaka dla kadry. Powinien pokazać, że nie ma nad nim superselekcjonerów, że ufa swej wiedzy i doświadczeniu, tak jak zaufali ci, którzy go wybrali i wyznaczyli mu taką pensję, by nie miał kompleksów.
Piłkarze tę gotowość do rozmowy traktują chyba jako słabość selekcjonera, nie czują, że Fornalik stoi za nimi murem. Wiedzą już, że spowiadać się będą nie we własnej parafii, ale wysłuchać ich grzechów przyjedzie sam biskup albo i prymas.
Selekcjoner powinien teraz trzasnąć drzwiami, powiedzieć wyraźnie, że to on rządzi. Do meczu z Mołdawią jeszcze dużo czasu, pomoc reprezentacji mogą oferować kolejni uzdrowiciele, a ona musi pomóc sobie sama.