Krótko mówiąc: śmiech na sali. Ten doktor, jak by powiedziała Linda Evangelista, za 4,5 tysiąca euro nawet nie wstawał z łóżka. Najlepsi kolarze płacili mu po kilkadziesiąt tysięcy euro rocznie, a obsługiwał też tenisistów, piłkarzy, lekkoatletów, bokserów.
Śledczy, którzy zarekwirowali w jego mieszkaniach i klinice ponad 200 torebek z krwią i osoczem, zidentyfikowali tylko nazwiska ponad 50 kolarzy, innymi sportowcami – chodzi o 35 osób - się nie zajęli. A teraz ta reszta może odetchnąć. Wszystkie torebki zarekwirowane Fuentesowi, należące, jak się należy domyślać, do śmietanki zawodowego sportu, bo przeciętniaków nie było stać na takiego doktora, zostaną decyzją sędzi Julii Patricii Santamarii zniszczone.
Światowa Agencja Antydopingowa (WADA) walczyła przed sądem o dostęp do torebek, do komputerów zabranych Fuentesowi, by zacząć własne śledztwo. Sędzia napisała w uzasadnieniu wyroku, że ten wniosek nie miał związku ze sprawą. Wcześniej tak samo uzasadniła swój sprzeciw wobec ujawniania nazwisk klientów z notesów Fuentesa, mimo iż doktor dawał do zrozumienia, że może to zrobić. Santamaria uznała, że to groziłoby naruszeniem dóbr osobistych klientów doktora.
Dziś hiszpańscy i zagraniczni komentatorzy piszą o hańbie, ale ten proces z punktu widzenia kibica sportu od początku był ułomny. Bo nie dotyczył dopingu w sporcie: szprycowanie sportowców nie było w Hiszpanii przestępstwem w 2006 roku– teraz ponoć już jest – czyli wtedy, gdy doktora zdemaskowano podczas słynnej Operacion Puerto. Sędzia Santamaria wydawała więc wyrok nie na sportowego oszusta, ale na lekarza. I miała ocenić, czy jego działania narażały pacjentów na niebezpieczeństwo, czy nie. Z tego punktu widzenia wyrok wcale tak łagodny już nie jest.
Doktor, mistrz giętkiej mowy, zachwalał na sali sądowej rozliczne zalety transfuzji. Dostrzykiwanie krwi z torebek, krwi pobieranej często w warunkach urągających higienie, składowanej w magazynach doktora i jego przyjaciół doktorów, przedstawiał jako samo zdrowie.