Robi to, choć go chór ekspertów przekonywał tygodniami: jeśli już nie możesz zostać w romantycznej Borussii Dortmund, odejdź do Realu Madryt albo do Chelsea. Ale nie, on i jego menedżer Cezary Kucharski uparli się na najlepszą dziś drużynę na świecie. I na pracę z nowym trenerem Bayernu Pepem Guardiolą, mimo że chór pyta: co Guardiola może dziś dać Bayernowi?
Wszyscy wiedzą, że niewiele. Tylko Lewandowski z Kucharskim nie. Gorzej, oni zdają się naprawdę wierzyć, że gdy Bayern korzystając z czaru Guardioli zacznie ofensywę marketingową w Azji i Ameryce, Robert ma szansę stać się pierwszą polską gwiazdą światowych reklam. Taką, która na umowach sponsorskich zarabia niewiele mniej niż płaci jej klub, a może nawet więcej. To ich obu kusi w Bawarii nie mniej niż sukcesy Bayernu na boisku.
Krótko mówiąc, oszaleli. Pycha, pycha i jeszcze raz pycha, pomnożona przez pazerność. Gdyby obaj posłuchali chóru, gdyby Lewandowski trochę pomyślał, a poseł Kucharski częściej bywał w Sejmie, zamiast mącić swoim klientom w głowach, wiedzieliby, że to nie jest droga dla polskiego piłkarza. Polski futbol może i został w tyle za Europą, ale przynajmniej nie zaprzedał się złotemu cielcowi. Tutaj kalkulowanie i planowanie kariery krok po kroku to rzecz wstydliwa. Futbol ma być przygodą z piłką, a nie karierą. Polski piłkarz prędzej ze wstydu się spali, niż da z siebie zrobić drugiego Beckhama. Polski menedżer ma podpisywać umowy z piłkarzami na kolanie albo w kantorku nad warsztatem samochodowym, jak dotychczas, a nie w jakimś eleganckim biurze przy placu Zbawiciela, tam gdzie poseł Kucharski psuje młodzież. Polski menedżer nie może twardo negocjować z zachodnimi klubami, to zostawiamy zepsutym menedżerom zachodnim.
Niech sobie Lewandowski ryzykuje, jeśli chce. Niech się Kucharski udławi prowizjami. Jeśli się Robertowi nie uda w Bayernie, niech pamiętają – chór ostrzegał. Ze szczerej troski o Lewandowskiego. Bo przecież nie z zazdrości, prawda?