Kibice cztery lata czekają na to święto. Przeciwnicy futbolu, których w tych dniach ubędzie, udadzą się na emigrację wewnętrzną, gdzie piłka i tak ich dopadnie.
Przez miesiąc, przykuci do telewizorów, będziemy kibicować swoim ulubieńcom starym i nowym, którzy porwą nas swoją grą. Jak Urugwaj przed czterema laty w RPA, Chorwacja w roku 1998 czy Polska w 1974.
Czy będzie ktoś taki teraz? Może Belgia, może Bośnia i Hercegowina, Chile lub jakaś drużyna z Afryki, kontynentu nieprzebranych talentów, błyszczących jednak na razie tylko w wielkich europejskich klubach.
Czy Hiszpania, której skuteczna do niedawna tiki taka stała się anachroniczna, wymyśli coś nowego i zatrzyma tytuł? Czy Brazylia, Argentyna, Urugwaj, a może ktoś inny obroni honor Ameryki Łacińskiej? Czy Leo Messi pójdzie w ślady Diego Maradony, Cristiano Ronaldo zagra jak Eusebio, a Neymar zostanie nowym Pele? Kto będzie bohaterem jak Urugwajczyk Diego Forlan na mundialu w RPA?
Nie zdarzyło się nigdy, aby mistrzostwa świata organizowane na półkuli zachodniej wygrała reprezentacja z Europy. A Brazylia jest jedynym mistrzem świata, który nie wygrał finału na swoim stadionie. Gospodarze turniej rozpoczynają dziś w Sao Paulo meczem z Chorwacją. Jeśli zwyciężą, protesty na ulicach zejdą na dalszy plan. Jeśli nie, do emocji sportowych mogą dojść inne, poważniejsze. Oby nie zepsuły święta.