Polska załoga rozpoczęła przedostatnią rundę mistrzostw świata od niezłych wyników na piątkowych odcinkach, rozgrywanych na szutrze. Szósta lokata, z niespełna minutą straty do jadącego po drugi z rzędu mistrzowski tytuł Sebastiena Ogiera, była niezłym zadatkiem przed dwoma dniami rywalizacji na asfalcie.
Nadzieje na poprawę najlepszego tegorocznego osiągnięcia Kubicy i Szczepaniaka, czyli szóstego miejsca zajętego w majowym Rajdzie Argentyny, prysły jeszcze przed startem pierwszej sobotniej próby. Ukręciła się tylna półoś i całą pętlę – w tym najdłuższy 50-kilometrowy odcinek, symbolicznie podkreślający jubileuszową, 50. edycję Rajdu Hiszpanii – Kubica przejechał samochodem z napędem na trzy koła.
– Nie da się jechać. Auto robi, co chce – skarżył się kierowca. Udało mu się jednak dotrzeć na serwis, choć straty czasowe oznaczały spadek na dziewiątą pozycję. Naprawionym samochodem nie ujechał jednak daleko: pięć kilometrów przed metą pierwszego odcinka po serwisie na cięciu prawego zakrętu urwał przednie koło.
– Było dużo brudu na drodze, w jednym miejscu zaskoczyło mnie to na hamowaniu – relacjonował Kubica. – Ściąłem zakręt i uderzyłem w coś prawym przednim kołem. Pękła śruba mocująca wahacz, wysunęła się półoś i nie dało się jechać dalej. Szkoda, bo po bardzo dobrym dniu na szutrze dziś mogło być tak samo na asfalcie, ale takie są rajdy.
W niedzielę Kubica i Szczepaniak wrócili na trasę, inkasując 15 minut kary za nieprzejechane w sobotę odcinki. Na czterech próbach uzyskiwali czasy pod koniec pierwszej dziesiątki. W przedostatniej rundzie rajdowych mistrzostw świata po raz 23. w karierze zwyciężyli Sebastien Ogier i Julien Ingrassia, którzy o zaledwie 11 sekund pokonali zespołowych partnerów z Volkswagena, Jari-Mattiego Latvalę i Miikkę Anttilę. Francuski duet dzięki wygranej zapewnił sobie drugi z rzędu tytuł mistrzów świata.