Wcześniej za naruszenie przez kibiców Legii zasad obowiązujących na stadionach UEFA karała klub zamknięciem trybuny (mecz ze Steauą) lub stadionu (z Apollonem). Nikt na Łazienkowskiej nie wyciągnął z tego wniosków. Poprzednie władze Legii z chuliganami walczyły, narażając się na ogłoszony przez nich bojkot meczów i wymierne straty. Obecne, zapewne w poszukiwaniu dialogu, w dobrej wierze zostawiły chuliganom zbyt dużo swobody. Tyle że to nie są partnerzy do rozmowy, którzy rozumieją choćby najbardziej oczywiste gesty.
Polityka wyciągniętej ręki ma sens, gdy z drugiej strony rękę wyciąga poważny partner
Hasło „Legia to my", choć dawno niesłyszane z trybun, wisi w powietrzu. Kibole mają za nic wszelkie klubowe władze. Z poprzednimi walczyli, obecnym weszli na głowę, bo źle odczytali ofertę współpracy. Oni mają Legię na sztandarze, a w głowach pustki. Wyciągnięcie ręki traktują nie jak ofertę współpracy, lecz jak przejaw słabości.
Zarząd Legii mocno zapracował na taką karę. Mam wrażenie, że trzej właściciele klubu: Dariusz Mioduski, Bogusław Leśnodorski i Maciej Wandzel, zamiast myśleć kategoriami poważnych biznesmenów, jakimi są, dają się ponieść emocjom cechującym kibiców z „Żylety". I są zwykle krok za wydarzeniami.
Teraz, we wspólnym apelu, potępili rasistowskie reakcje kibiców Legii na stadionie w Lokeren. Wcześniej tłumaczyli się w sposób niegodny absolwentów wyższych uczelni z błędu, jakim było wystawienie do meczu z Celtikiem nieuprawnionego zawodnika. Po czymś takim każda rada nadzorcza pozbawiłaby stanowisk kogoś, kto naraża firmę na stratę kilku milionów euro. Nie chce mi się wierzyć, że krążąca w internecie infantylna w formie oferta sprzedaży Michała Żyry, skierowana do klubów europejskich, jest autentyczna. Jeśli tak, to na Łazienkowskiej jest gorzej, niż myślałem.