Ta z pierwszego, pucharowego meczu ze Śląskiem we Wrocławiu była całkiem niezła. Ale w niedzielę, a więc zaledwie trzy dni później, przy Łazienkowskiej zobaczyliśmy inną Legię, która w kompromitującym stylu przegrała z Jagiellonią.
Rano, w dniu meczu, rozmawiałem z trenerem Jagiellonii Michałem Probierzem. Powiedział, że przyjechał do stolicy po zwycięstwo. Zazwyczaj słyszę coś takiego od trenerów mierzących się z Legią, bo przecież nikt nie powie, że przyjechał po porażkę. Tyle że Probierz swoje rachuby uzasadnił. Powiedział, kto będzie zmęczony po meczu we Wrocławiu i jaki w związku z tym skład wystawi trener Berg. A jak znasz skład, to mniej więcej wiesz, jak może wyglądać gra i co trzeba zrobić, żeby przeciwnik czuł się jak partyzant w spalonym lesie.
Na legionistach mało co robi wrażenie. Zgodnie ze swoimi kalkulacjami powinni pokonać Jagiellonię jedną nogą, więc biegali jak panienki w prowincjonalnym balecie – byle się nie ubrudzić, nie spocić, nie popsuć fryzury, nie zrobić sobie krzywdy.
Dla Mateusza Szwocha, Adama Ryczkowskiego, Igora Lewczuka, Helio Pinto, Jakuba Koseckiego, Orlando Sa, Michała Masłowskiego mecz z Jagiellonią, pierwszy wiosną przy Łazienkowskiej, był idealną okazją do przekonania trenerów, kibiców i dziennikarzy o swoich umiejętnościach. Żaden z nich nie zdał egzaminu. Przy kimś lepszym jeszcze jako tako grają. Kiedy muszą sami wziąć na siebie obowiązki, są zbyt słabi, a niektórzy nie będą lepsi. Probierz, który kiedyś pozbył się Lewczuka z Jagiellonii, zapewne nie może uwierzyć, że z czasem znalazł się on nie tylko w Legii, ale i reprezentacji Polski.
Całe to towarzystwo zatrzymało dwóch piłkarzy Jagiellonii: 31-letni Rafał Grzyb i Michał Pazdan – ligowe średniaki.
Białostocka drużyna tyrała przez 90 minut, a jej kontry były wzorcowe. Legia nie podniosła się po szybko straconej bramce. Nieraz pierwsza ją traciła, ale zwykle mobilizowała się w przerwie i potem odrabiała straty. Tym razem nie. Zmiany zawodników nic nie dały. Zdjęcie z boiska Jakuba Koseckiego wyglądało na prezent zdenerwowanego (to nowość) Henninga Berga dla Jagiellonii, bo do zmiany doszło wtedy, kiedy obrońcy tej drużyny stracili siły i pomysły, jak Koseckiego zatrzymać.
Wszystko to nie pasuje mi do wizerunku najlepszego polskiego klubu. Mam świadomość, że dziś w Amsterdamie zobaczymy inną Legię. Mocniejszą personalnie, zmobilizowaną, przygotowaną pod każdym względem. Nie wiem, czy to wystarczy, ale siadając przed telewizorem, będę pamiętał o tym, co widziałem przy Łazienkowskiej w niedzielę. Nie doda mi to otuchy.