Białorusinka wszystko ma pod kontrolą. Gra jak z nut, w mig rozwiązuje każdy problem na korcie. W sposób naturalny cieszy się z tego, co robi, jakby to, co najgorsze w tym sezonie, było już za nią.
Przykład Sabalenki dowodzi tylko, jakim zmianom ulega życie tenisistek (tenisistów też) w zaledwie kilka miesięcy. W styczniu wygrała – drugi raz w karierze – Australian Open. Nie straciła nawet seta.
Potem jednak długo nie mogła dojść do siebie. Na jej psychice i formie głęboki ślad wywarła samobójcza śmierć byłego partnera Konstantina Kolcowa. Dopiero finał w Madrycie i znakomite widowisko, jakie stworzyły w Caja Magica z Igą Świątek, pokazały, że wciąż jest na topie. Zagrała w jeszcze jednym finale w Rzymie, w którym już łatwo uległa polskiej liderce rankingu, i pojawiły się kolejne problemy.
Trudny czas Sabalenka ma za sobą
W Roland Garros została pokonana przez rosyjską nastolatkę Mirrę Andriejewą, do Wimbledonu w ogóle nie przystąpiła z powodu bardzo rzadkiej, ale przeszkadzającej jej przy serwisie, kontuzji barku. Z igrzysk olimpijskich zrezygnowała już wcześniej. Uznała, tak jak kilka innych czołowych zawodniczek, że zmiany w nawierzchni nie przysłużą się jej zdrowiu.
Wróciła do gry dopiero podczas US Swing, cyklu turniejów w Ameryce Północnej. W Waszyngtonie i Toronto dochodziła do siebie po wymuszonej przerwie, przegrała w półfinale z Marie Bouzkovą i w ćwierćfinale z Amandą Anisimową.