TSUE na straży uczciwej konkurencji. Koniec władzy absolutnej w sporcie

Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) coraz częściej potwierdza, że władza międzynarodowych federacji - nawet tych najbogatszych - nie jest absolutna.

Publikacja: 04.02.2024 13:10

TSUE na straży uczciwej konkurencji. Koniec władzy absolutnej w sporcie

Foto: Adobe Stock

Sport jest biznesem i ważną gałęzią przemysłu rozrywkowego, więc nic dziwnego, że organy unijne interweniują tam, gdzie szlachetna niegdyś rywalizacja atletów nie różni się tak naprawdę niczym od nastawionej na zysk działalności gospodarczej.

- TSUE, opierając się na prawie konkurencji i prawach swobodnego przepływu UE, stał się swoistym regulatorem sportu. Uwzględniając, że działalność zarządzających sportem na skalę globalną międzynarodowych federacji sportowych koncentruje się w Europie, podlegają one prawu unijnemu. W rezultacie orzeczenia TSUE wywierają pośrednio wpływ na kształt sportu na całym świecie, oczywiście z wyjątkiem USA - wyjaśnia „Rz” prawnik specjalizujący się w prawie sportowym, były reprezentant Polski w koszykówce Hubert Radke.

TSUE interweniuje. Nie tylko Superliga

Media pod koniec grudnia koncentrowały się na losach piłkarskiej Superligi, ale TSUE tego samego dnia wydał także orzeczenie dotyczące Międzynarodowej Unii Łyżwiarskiej (ISU), która zabraniała zawodnikom startu w komercyjnych zawodach organizowanych bez jej udziału pod groźbą dożywotniej dyskwalifikacji. Sportowcy wygrali, a niektórzy porównują wagę tego orzeczenia do sprawy Jeana-Marca Bosmana, która uwolniła i zrewolucjonizowała niegdyś piłkarski rynek transferowy.

Obie sprawy są poniekąd podobne, bo dotyczą w praktyce nadużywania pozycji dominującej oraz porozumień ograniczających konkurencję.

- TSUE wskazał więc, że władze sportowe mogą autoryzować dostęp do sportowego rynku przez konkurencyjne wobec nich podmioty, o ile nie będzie odbywało się to w sposób arbitralny. Muszą więc zostać ustanowione transparentne, obiektywne, niedyskryminacyjne i proporcjonalne kryteria w tym względzie. Autoryzacja winna odbywać się przy tym w ramach czytelnych procedur i na podstawie decyzji podlegających weryfikacji przed niezależnym sądem - wyjaśnia Radke.

Trudno sobie więc wyobrazić sytuację, gdy w przypadku funkcjonowania zarządzanej przez UEFA Ligi Mistrzów europejska federacja zakazuje działania Superligi na podobnych zasadach.

- Wydaje się, że pomysłodawcy nowych rozgrywek powinni przemyśleć jej format i nie stawiać na rozgrywki w pełni zamknięte, do których zapraszani są tylko najbogatsi. Terminarz Superligi nie powinien też kolidować m.in. z okienkami reprezentacyjnymi. Ta ostatnia sytuacja zresztą stanowi zarzewie konfliktu w koszykówce, gdzie Euroliga zupełnie nie przejmuje się kalendarzem reprezentacyjnym i często w meczach nie występują najlepsi gracze. O porozumieniu między Euroligą a FIBA w tym względzie mówi się od dawna, a wnioski płynące z orzeczenia TSUE w sprawie Superligi jeszcze bardziej powinno je przybliżyć - mówi Radke.

Orzeczenie TSUE. Czy limity zawodników nie są dyskryminacją

Orzeczenie TSUE rodzi ponadto pytanie, czy art. 15 polskiej ustawy jest zgodny z prawem wspólnotowym. Według tych przepisów polskie związki sportowe mają bowiem decydujący wpływ na tworzenie oraz kształt ligi zawodowej. Orzeczenie natomiast sugeruje, że takie rozwiązania mogą stanowić nadużywanie pozycji dominującej w rozumieniu prawa konkurencji.

TSUE - w innym grudniowym orzeczeniu - przypomina, że prawo unijne może być naruszone poprzez wprowadzanie limitów nakazujących obecność określonej liczby zawodników z danego kraju w składach drużyn. Przepisy takie mogą bowiem stanowić pośrednią dyskryminację ze względu na narodowość. Furtki nie stanowią tu przepisy dotyczące tzw. „wychowanków”, czyli graczy wyszkolonych w określonym miejscu.

- TSUE wskazał, że rozwiązania takie mogą naruszać swobodę przepływu osób, a nawet unijne reguły konkurencji. Wszakże ograniczają możliwość pozyskiwania przez kluby utalentowanych zawodników, niezależnie od tego gdzie zostali oni wyszkoleni. Jednakże TSUE zaakcentował, że ograniczenia takie mogą zostać uznane za uzasadnione, o ile będą kreowały zachęty do pozyskiwania i szkolenia młodych zawodników, zaś środki zastosowane do realizacji tak zakładanego celu będą proporcjonalne - twierdzi Radke.

Sytuacja zarówno krajowych, jak i międzynarodowych regulatorów nie jest więc łatwa.

Sport jest biznesem i ważną gałęzią przemysłu rozrywkowego, więc nic dziwnego, że organy unijne interweniują tam, gdzie szlachetna niegdyś rywalizacja atletów nie różni się tak naprawdę niczym od nastawionej na zysk działalności gospodarczej.

- TSUE, opierając się na prawie konkurencji i prawach swobodnego przepływu UE, stał się swoistym regulatorem sportu. Uwzględniając, że działalność zarządzających sportem na skalę globalną międzynarodowych federacji sportowych koncentruje się w Europie, podlegają one prawu unijnemu. W rezultacie orzeczenia TSUE wywierają pośrednio wpływ na kształt sportu na całym świecie, oczywiście z wyjątkiem USA - wyjaśnia „Rz” prawnik specjalizujący się w prawie sportowym, były reprezentant Polski w koszykówce Hubert Radke.

Pozostało 81% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Piłka nożna
Powstanie klubowa Superliga? Zapadł ważny wyrok TSUE
Piłka nożna
Futbolowi bonzowie dalej marzą o Superlidze. Wilk znów przebiera się za babcię
Piłka nożna
Superliga nie daje o sobie zapomnieć. „Rozmawiamy z klubami”
Piłka nożna
Kosztowne kontuzje piłkarskich gwiazd
Sport
Jagiellonii i Legii sen o Wrocławiu