Świat w sprawie sportowców z państw, które prowadzą krwawą wojnę w Ukrainie, nie mówi jednym głosem. Australijczycy, Włosi oraz Francuzi przygotowali już reprezentacje na bokserskie mistrzostwa świata kobiet – początek 15 marca w Delhi – choć ich pięściarki mogą skrzyżować tam rękawice z rywalkami z Rosji i Białorusi.
Stało się tak, choć Yvonne Noordhuis, Andrea Abodi oraz Amelie Oudea-Castera zgodziły się, że nie ma powodów, aby Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) wycofał sankcje nałożone na Rosjan i Białorusinów. Pierwsza reprezentuje rząd australijski, druga – włoski, a trzecia – francuski. Wszystkie odpowiadają za sport w swoich krajach i podpisały oświadczenie przygotowane przez przedstawicieli kilkudziesięciu krajów popierające wykluczenie Rosji i Białorusi z igrzysk. To były jednak tylko gesty i słowa.
Czytaj więcej
To, że MKOl rozważa udział rosyjskich sportowców w igrzyskach w Paryżu, a i ONZ wspomina, że wykluczenie ich byłoby łamaniem praw człowieka, jest dla mnie nie do zaakceptowania.
Kto jest hieną
Australijczycy i Francuzi ogłosili już dziewięcioosobowe reprezentacje na mistrzostwa świata w boksie kobiet. Rezygnacji z udziału w imprezie nie planują także Włosi. – Jako menedżer muszę chronić moją dyscyplinę. Podejmuję decyzje techniczne, a nie polityczne – mówi agencji ANSA szef tamtejszej federacji Flavio D'Ambrosi.
Nie przeszkadza mu to, że wspierany przez Gazprom i zbratany z Władimirem Putinem kawaler Orderu Zasług dla Ojczyzny, szef Międzynarodowej Federacji Bokserskiej (IBA) Umar Kremlow zaprosił pięściarki i pięściarzy (oni w tym roku mają swoje mistrzostwa świata w Taszkiencie) z Rosji oraz Białorusi do międzynarodowej rywalizacji na pełnych prawach, czyli z flagą, barwami narodowymi oraz obietnicą hymnu po zwycięstwie – tak jakby boks był wyspą, a w Ukrainie nie działo się nic nadzwyczajnego.